Lokalnie i progresywnie w Woorze

Autor: Karolina Żelazny 06/04/2013 15:45

Wieczór otworzyli chłopaki z Beyond the rules. Stanowili oni największą zagadkę koncertu i co ciekawe – okazali się największą pozytywną niespodzianką piątkowego wieczoru. Zespół, mim że bez wokalisty, pokazał kawałek ciekawego grania. Ich instrumentalne utwory mogły robić wrażenie –mocne ale ciekawe i różnorodne. Świetnie brzmiał np. Arabic o fajnym klimacie i ciekawym brzmieniu. Kwintesencji dodała wyróżniająca się perkusja, która nadawała utworom charakteru jaki znamy choćby z ekipy Tool. Początkowo mocno skupieni muzycy dali radę zaprezentować to, co umieją najlepiej.

Niestety, brak wokalisty utrudnił zespołowi nawiązanie kontaktu z publicznością – co pozostałym grupom udało się świetnie. Jednak mimo to Beyond the rules zostali przyjęci ciepło i entuzjastycznie pożegnani przez w głównej mierze młodą publiczność.

Po krótkiej przerwie technicznej pojawili się chłopaki z Krakowa – RiverQueen. Po entuzjastycznym przyjęciu przez publiczność wnioskuję, że był zespołem mocno wyczekiwanym w piątkowy wieczór. Z miejsca zaczęli od mocnego uderzenia i w tym stylu pozostali już do końca. Nie zaserwowali ballady, czy kawałka na zwolnienie, w odróżnieniu od ostatniej grupy – ale o tym później.

W repertuarze zespołu największy nacisk był kładziony na mocny wokal (z przyczyn oczywistych, inaczej niż w przypadku poprzedniego zespołu) i trzeba przyznać wokaliście, że świetnie komponował się z momentami „warczącym” brzmieniem gitar.

RiverQueen zdecydowanie nic nie traci przy występach na żywo, świetnie brzmieli w np. Black side of the town – duża moc tego numeru. Poza tym złapali dobry kontakt z widownią, która przez cały koncert świetnie bawiła się tuż pod sceną. Zespół zagrał utwory, które już od dłuższego czasu mogły być znane (Jarek) jak i świeże kawałki. Na koniec mocno rozentuzjazmowana publiczność domagała się bisu, jakiego nie zabrakło. Po raz kolejny tego wieczoru rozbrzmiał Jarek, który już wcześniej mocno nakręcił publikę.

Na koniec gwóźdź programu – kielecki Liar. Zespół kazał na siebie czekać trochę dłużej, niż było przewidziane – klawiszowiec zespołu jeszcze chwilę wcześniej grał w Filharmonii, jednak po 10 minutach dodatkowego czekania koncert mógł się zacząć.

Muzycy otworzyli występ mocno i w ich stylu – ze sporą dawką dość elektrycznie brzmiących klawiszy. Gdzieś w połowie koncertu muzycy zwolnili i przeskoczyli w utwory dość nastrojowe i wolne – np. z początku klimatyczne, przechodzący w electro kawałek Pandemonium. O dziwo grupa już do końca występu grała nastrojowo. Trafiła się nawet ballada, czym chyba lekko ekipa Liar rozleniwiła aktywną na początku publiczność, która przy spokojniejszych utworach zaczęła się wykruszać. Może z tego właśnie powodu ktoś z widowni zaapelował o ożywienie występu, co poskutkowało nawet krótkim solem perkusisty – od razu zrobiło się jakby żywiej. W tym klimacie chłopaki dojechali do końca, jednak i w tym przypadku nie mogło się obejść bez kawałka na bis.

Zespół zaskoczył – zapewne nie tylko mnie – własną wersją przeboju… Edyty Górniak. Po długich i gorących podziękowaniach zespołu wieczór można było uznać za zakończony i zdecydowanie udany.