
„Gdzie nie ma miłości, jest tylko strach” – Hasarapasa 2013
Od przedszkola, do Opola – niemal w taki sposób możemy w największym skrócie opisać tegoroczny Świętokrzyski Festiwal Flap Style. Czyli od najlżejszych i najprzystępniejszych brzmień, po muzykę ambitną i nietuzinkową. Ale zacznijmy od początku.
Raps na scenie… „Idę na nocną zmianę”
PierwszyPRAP to zawodnik, który chwilę po godzinie 19 pojawił się na scenie. Przedstawiciel nurtu hip hop nie miał łatwego zadania, ponieważ musiał przekonać do siebie dużą rzeszę słuchaczy przyzwyczajonych raczej do cięższego grania. Już po pierwszym kawałku usłyszeliśmy z ust rapera: – Żyjecie!? Zróbcie coś… Brawo, cokolwiek.
Jak dla mnie był to solidny występ, jaki warto było wynagrodzić brawami. – Przepraszam, że nie mogę z Wami zostać, ale muszę już iść na nocną zmianę – przyznał artysta. – Prawdziwy raper. Pasja pasją, ale z czegoś żyć trzeba – skomentował MC Kinior, prowadzący imprezę.
Coś dla dwóch mężczyzn
Znacznie więcej entuzjazmu wzbudził rock z krwi i kości, czyli Folya. Kolejna kapela, jaka przyprowadziła za sobą do Kotłowni masę pozytywnych odczuć i przyjemnej muzyki. Po raz kolejny niepospolitymi umiejętnościami popisał się perkusista Łukasz Pacan, którego pamiętamy choćby ze Spiritual Demise. Dzięki niemu nie można było oprzeć się wrażeniu, że każdy dźwięk wydobywający się z bębnów jest doskonale przemyślany. W tym miejscu należy pochwalić także Kamila Wojtczaka. Przede wszystkim za wokal, czyli kompilację Roberta Smitha z The Cure i Michaela Stipe’a z R.E.M – nie wierzycie, posłuchajcie choćby kawałek Love Song. To chyba o niej lider zespołu powiedział podczas imprezy: – piosenka o wielkiej niespełnionej miłości… dwóch mężczyzn.
Kolor-off-on
Dla mnie grupa Folya była lekkim wprowadzeniem do znacznie cięższych brzmień. Na scenie pojawił się Koloroffon z uroczą wokalistką na czele. Katarzyna Czyżowska – nic dodać, nic ująć – świetny głos! Niesamowity sopran wyciągający nieprawdopodobnie wysokie dźwięki i swobodnie poruszający się w śpiewie operowym. Dołóżmy jeszcze postać Jaromira Dąbka, który swoją grą na basie sprawił, że dopiero po kilku kawałkach zauważyłem brak w zespole gitary elektrycznej. Na to jednak składało się kilka innych czynników, czyli Krzysztof Szmidt na klawiszach i „połamana” gra Wojciecha Łubianki.
Koloroffon w piątkowy wieczór dał psychodeliczny występ przepełniony elektroniką i energią. W ich wypadku słowa „ciężka muzyka” nabierają zupełnie innego znaczenia. Słucham dosłownie wszystkiego, od Birdy, po Lux Occultę, jednak Koloroffon okazał się dla mnie chyba zbyt ambitny i za ciężki formatem. To coś dla wybrednych i wyrafinowanych słuchaczy. Nie moja bajka, ale przyznam – elektro lat 80. to ciekawa i wciąż nieodkryta przeze mnie działka.
Vivaldi na scenie
Czyli niekwestionowany król i bohater pierwszego dnia Hasarapasa 2013 – legendarna już grupa Ankh, która przywiodła do Kotłowni rzeszę miłośników folkowego grania. To była prawdziwa uczta najpozytywniejszych doznań, jakie wręcz unosiły się w powietrzu. Na scenie Piotr Krzemiński wraz z ekipą beztrosko bawili się muzyką. Po drugiej stronie pokaźna grupa zamyślonych i skupionych na muzyce słuchaczy. Wyglądało to jak sen, z którego nikt nie chciał się wybudzić. – Ten utwór dedykujemy wszystkiemu… Czyli miłości. Tam, gdzie jej nie ma, jest tylko strach – powiedział w trakcie występu lider Ankh.
Tym razem między słuchaczami nie było rozmów, czy braku zainteresowania sztuką. Ankh niemal dwugodzinnym występem zaabsorbował ich bez pamięci i z każdą minutą dawkował coraz więcej pozytywnych doznać w tym kameralnym miejscu. Jestem absolutnie zauroczony aurą, jaka towarzyszyła temu występowi.
***
Występ zespołu Ankh był moim ostatnim, jaki zobaczyłem podczas pierwszego dnia Hasarapasa 2013. Wiem na pewno, że piątkowego wieczoru wystąpiło jeszcze Studio instrumentów etnicznych. Mogę tylko podejrzewać, że ostatnia grupa tylko dopełniła tego, co zrobiła ze słuchaczami kapela Piotra Krzemińskiego.
Ale to dzięki każdemu artyście, który tego dnia pokazał się w klubie Kotłownia, Hasarapasa 2013 jest imprezą absolutnie niepowtarzalną, piękną i urokliwą.
Hasarapasa, Hasarapasa – teraz będę pamiętał. Wracam za rok!
Tweet