Giganci rocka: Queen

Autor: Mateusz Kępiński 22/06/2013 12:07

Czy innemu człowiekowi niż legendzie udałoby się zgromadzić w jednym miejscu tyle muzycznych znakomitości? Z pewnością NIE. Freddie Merkury i Queen już za „życia” stali się ikonami. To nie śmierć charakterystycznego lidera wybiła brytyjską grupę na piedestał. To nie zaledwie jedna dobra płyta sprawiła, że o zespole zrobiło się niewiarygodnie głośno. To ponad 20 wcześniejszych lat muzycznej pracy, której nagrodą były wspaniałe ponadczasowe przeboje, na zawsze zapisały Queen do historii rocka. 

Wszystko zaczęło się już w 1970 roku, kiedy do rozpadającej się formacji Smile, do której należeli gitarzysta Brian May i perkusista Roger Taylor dołączył niejaki Farrokh Bulsara, emigrant z Zanzibaru. Pod nikomu nie mówiącym nazwiskiem oczywiście krył się późniejszy Freddie Markury, który wymyślił nazwę nowego zespołu. Niedługo potem, bo w 1971 roku do stałego składu dołączył jeszcze gitarzysta basowy John Deacon.

Co ciekawe żaden z członków legendarnego zespołu nie miał wykształcenia muzycznego. Merkury studiował grafikę na Ealing College of Art (jego umiejętności przydały się do stworzenia charakterystycznego loga zespołu), May fizykę (w pierwszy latach istnienia Queen dorabiał także jako nauczyciel matematyki), Taylor stomatologię, a następnie biologię, Deacon natomiast elektronikę. Później można było się jednak przekonać, że wykształcenie to nie wszystko! 

Zespół od początku odznaczał się znakomitym wokalem Merkury’ego oraz charakterystycznymi chórkami Maya i Taylora (Deacon nie potrafił śpiewać, choć w kilku teledyskach ruszał ustami w rytm muzyki :)

Niepowtarzalności grupie dodawał także dźwięk słynnej gitary Red Special, którą Brian May w wieku 16 lat wykonał amatorsko razem ze swoim ojcem. Legendarny instrument powstał m.in. z… fragmentu dwustuletniego pieca oraz oczywiście kilku części zakupionych w sklepie muzycznym. Łączny koszt wykonania gitary wyniósł zaledwie…8 funtów.

Na głębokie wody zespół wypłynął dzięki singlowi Killer Queen, promującemu płytę Sheer Heart Attack. Kluczowa w nim była zmiana stylu Queen na nieco lżejszy, odbiegający od rocka progresywnego, który charakteryzował dwa poprzednie winyle Queen i Queen II.

O dziwo jednak listy przebojów udało się zespołowi zawojować dzięki bardzo skomplikowanemu, a zarazem niezapomnianemu singlowi Bohemian Rhapsody, który jak wiadomo trwa aż 5 minut i 55 sekund. Początkowo długość genialnego utworu, który składał się z trzech niezależnych fragmentów, była kością niezgody z wytwórnią płytową. Na szczęście opór Marcury’ego, Maya i Taylora sprawił, że fani w rozgłośniach radiowych usłyszeli całość dzieła, które zapewniła grupie Queen nieśmiertelność. Stworzyć taki utwór jednak nie było łatwo. Członkowie zespołu nagrali aż 200 osobnych ścieżek wokalnych, aby uzyskać nieprawdopodobny efekt chóru.

Jednak prawdziwą magię Queen można było poczuć podczas występów na żywo, w czasie których budziło się w brytyjskiej czwórce, a szczególnie w Merkury’m, zwierze koncertowe. 13 lipca 1985 rok - dokładnie w tym samym miejscu, gdzie siedem lat później wszyscy oddawali hołd wokaliście, odbył się koncert z serii Live Aid, którego dochód przeznaczony był na pomoc potrzebującym i głodującym w Etiopii. Na stadionie Wembley tego samego dnia wystąpili m.in. U2, Dawid Bowie, Paul McCartney, Sting, Dire Straits, Elton John oraz The Who. To jednak ponad 20 minutowy popis Queen utrwalił się w pamięci fanów i został też uznany najlepszym koncertem rockowym w historii!

Oczywiście jednak nie tylko w swojej ojczyźnie grupa była kochana przez fanów. Doskonałym przykładem jest tutaj występ zespołu na festiwalu Rock in Rio w 1985 roku. Mercury wykonując piękną balladę Love of my live w zasadzie mógłby się skupić tylko na dyrygowaniu kilkusettysięcznej widowni. Nie ma chyba piękniejszej chwili dla muzyka, niż to uczucie, kiedy tłum gardeł odśpiewuje jego własną kompozycję.

Niestety w połowie lat 80. po trasie koncertowej Live Magic zespół zaprzestał występów na żywo. Najpierw z powodu tymczasowego zawieszania działalności, a następnie na skutek pogarszającego się stanu zdrowia Mercury’ego. Cała czwórka jednak dalej pracowała w studiu, gdzie nagrywała albumy The Miracle i Innuendo. Zwłaszcza w teledyskach z ostatniej płyty widać było postęp choroby piosenkarza. Choć jednak ciało odmawiało mu już posłuszeństwa, to głos wciąż pozostawał tak samo mocny, jak za najlepszych czasów.

Freddie Mercury zmarł 24 listopada 1991 roku w wyniku powikłań spowodowanych chorobą AIDS. Queen jednak w następnych latach nie zaprzestał działalności w myśl bardzo symbolicznego ostatniego utworu z płyty Innuendo, czyli Show must go on

Przedstawienie więc trwało dalej. W 1995 roku wydano jeszcze album Made in heaven, nad którym Queen rozpoczął pracę jeszcze za życia Mercury’ego. Potem jednak nie dało się odnieść wrażenia, że zespół na wiele lat skupił się przede wszystkim na odcinaniu kuponów z dawnej sławy. Wprawdzie w 2008 roku ukazał się album The cosmos rocks, który Brian May i Roger Taylor nagrali razem z wokalistą Paulem Rodgersem (John Decon wycofał się z działalności publicznej w 1997 roku), to trudno było muzykom dorównać do genialnych wcześniejszych dzieł. 

Cały świat jednak dalej kocha Queen. Za co? Śmiało można napisać, że za różnorodność. Dorobek zespołu bardzo trudno przypisać do konkretnego nurtu rocka. Brytyjska grupa zresztą w ciągu kilkudziesięciu lat istnienia bardzo ewoluowała, co tylko dodawało im kolejnych wiernych fanów. Cóż… skromnością nie grzeszyli, śpiewając na koncertach We are the champions. Ale jak tu im nie przyznać racji. Byli, są i będą mistrzami! Na zawsze!