
Czy Ankh wciąż budzi szacunek?
Kiedy jeszcze przed godziną 20 kapele przygotowywały się do imprezy, byłem akurat na ulicy Adama Mickiewicza, gdzie można było usłyszeć donośny ryk rozgrzewanych kolumn estradowych z niedalekiego Woora. Niesamowite jak z tamtego miejsca po całym Placu Wolności roznosi się dźwięk elektrycznych gitar i perkusji. Czystość i przejrzystość dźwięku, jaki nosi się po kieleckim centrum z pewnością wprawia każdego fana mocnego grania w ekstazę, natomiast mieszkańca – w osłupienie połączone z białą gorączką.
W końcu „zapieczątkowany”, zwarty i gotowy do przesłuchania zagadkowego jak dla mnie zespołu Almanah, o którym jeszcze kilka godzin wcześniej w internecie nie zdołałem znaleźć nawet najmniejszej wzmianki. Małe zaskoczenie, kiedy kilka minut po godzinie 20 na scenie pojawił się sam Piotr Krzemiński i oznajmił: – Zmieniliśmy nazwę z DżinDżin na Almanah. Nieco inna jest także forma muzyczna.
Gatunkowo nowa formacja na mapie województwa świętokrzyskiego wtapia się w progresję ocierającą się o stary dobry grunge rodem z Seattle. Miejscami jednak w kompozycjach projektu czuć rękę Piotra Krzemińskiego. Ku mojemu zaskoczeniu, głównie instrumentalne utwory Almanah zostały dobrze przyjęte przez kielecką publikę. Zespół jakby w ogóle nie przejął się niewdzięczną rolą „pierwszeństwa” na koncercie. Przełamał pierwsze lody ze słuchaczami i zagwarantował im sporo dobrej zabawy.
Występ kwintesencji młodości i doświadczenia był zarazem preludium wprowadzającym gości do znacznie cięższych brzmień. Na scenie pojawił się Koloroffon, czyli elektroniczna mieszanka synthów, „łamanych” rytmów i nieokiełznanego wokalu Katarzyny Czyżowskiej. Przyznam, że drugi raz byłem na koncercie Koloroffonu, dzięki czemu ich kompozycje stały się dla mnie znacznie bardziej przyswajalne i zwyczajnie – przyjemniejsze. Masa niuansów, świetnej gry na każdym z instrumentów, imponujący głos – to wszystko gwarantuje kielecka kapela, jaka w piątek zagrała w Woorze.
Zagrała, ale do poruszenia publiczności dużo brakowało. Podobnie jak na Hasarapasa 2013, również i tym razem ludzie zaczęli... gadać. Mimo, że siedziałem dosłownie pod sceną, obok głośników, jakie jeszcze kilka godzin po imprezie szumiały mi w uszach, słyszałem donośny gwar rozmawiających osób. Podczas tego występu tłum myślami przeniósł się do szarej codzienności: „Co tam w pracy? Jak tam na wakacjach? Ile kosztuje piwo?” – okolice barierki dzielącej zespół i publikę opustoszały.
Dlaczego?
Członkowie formacji z pewnością zdają sobie sprawę, że tworzą niezwykle trudną muzykę z działu „underground”, jaka wymaga bardzo wyrafinowanego słuchacza. Ja takim nie jestem i gwarantuję, że to samo może powiedzieć wielu innych gości, jacy piątkowego wieczoru pojawili się w pubie na Placu Wolności.
Oni czekali na gwoździa imprezy – Ankh.
Już samo pojawienie się członków zespołu na scenie wywołało wśród słuchaczy pozytywne poruszenie. Barierki podparte na niemalże całej linii, natomiast jej zaplecze pełne amatorów popularnego „pogo”. A to była dopiero rozgrzewka! Pierwsze dźwięki płynące z gitar, perkusji oraz skrzypiec, wprawiły publikę w euforię. – Annnnkhhhhh! Napier... – czyli miód na sercu każdego muzyka. Widać i słychać było, że niemalże każdy w piątek pojawił się w Woorze specjalnie dla legendarnego projektu Piotra Krzemińskiego. Na pierwszy ogień poszło Hate and Love, które za każdym razem wywołuje ciarki na całym ciele. Atmosfera płynąca z instrumentu smyczkowego błyskawicznie przeniosła się na fanów. Ci w mgnieniu oka zapomnieli o całym świecie. Byli tylko oni i Ankh.
Ale to, co zrobił Vivaldi, czyli Kraina Umarłych, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Tłum zwyczajnie oszalał, natomiast energia płynąca ze sceny wylewała się drzwiami i oknami.
W ciągu ostatnich dwóch miesięcy był to mój drugi koncert, na jakim miałem przyjemność zobaczyć i przede wszystkim posłuchać już kultowej grupy Piotra Krzemińskiego. Wniosek może być tylko jeden – ludzie wciąż chcą słuchać Ankh. Na emocjach, jakie w piątek unosiły się w powietrzu, można było powiesić przysłowiową siekierę. To był występ, który dostarczył fanom szeregu nieopisanych doznań. Do tego mamy ten ogromny szacunek słuchaczy.
Dla porównania, pamiętam jeden z występów Kata w stolicy województwa świętokrzyskiego. Kiedy Roman Kostrzewski po raz kolejny rozgadał się na tematy mniej i bardziej ważne, usłyszał z tłumu soczyste: – Graj kur…!
Wierzę, że niezależnie jak bardzo Piotr Krzemiński rozgadałby się w jakiejkolwiek kwestii, nie usłyszałby czegoś takiego od swoich fanów.
Po prostu szacunek.
Ludzie wciąż pamiętają o wielkim Ankh. Chcą ich słuchać, oglądać i wyczekiwać powiększenia przez nich dorobku artystycznego. Również i tym razem na ich występie pojawił się pokaźny tłum „ankhoholików”. Fani bawili się świetnie i na pewno jeszcze długo będą pamiętać o tym piątkowym wieczorze w pubie Woor.
Tweet