Tomasz Budzyński – muzyczny wędrowiec

Autor: Maciej Wadowski&Anna Staniek 17/10/2013 16:27

Wokalista po występie zespołu Armia w kieleckim Woorze opowiedział nam m.in. o trasie koncertowej, filmie i płycie Podróż na wschód, swoich najbliższych planach muzycznych, oraz o czasach, w których żyjemy. Rozmawiali Maciej Wadowski i Anna Staniek.

Armia w Woorze zagrała już po raz drugi. W poprzednim roku kapela wystąpiła tu z koncertem przypominającym płytę „Legenda”, natomiast tym razem w ramach trasy Podróż na Wschód.  Jak ocenia Pan to miejsce i koncert?

Tomasz Budzyński (wokalista grupy Armia): – W zasadzie nie jestem od oceny, to publiczność powinna oceniać koncert, a nie artysta. Mogę tylko powiedzieć, że nam się bardzo dobrze grało. Jest tutaj dobra publiczność.

W lipcu 1992 roku wystąpił Pan z Armią podczas Rock Festiwalu w Kielcach w Amfiteatrze na Kadzielni. Na nim właśnie zadebiutowała grupa Hey. Czy pamięta Pan może jeszcze tamten festiwal?

– Nie bardzo. Zespół Armia grał wiele koncertów i tego konkretnego nie pamiętam.

Czy podobają się Panu Kielce, region świętokrzyski? Miał Pan okazję lepiej poznać tutejsze zakątki?

– Znam Góry Świętokrzyskie. Parę razy byłem na Świętym Krzyżu. Są tam bardzo ładne widoki, a Kielc nie znam dokładnie.

Z regionem świętokrzyskim wiąże się także postać Włodzimierza Kiniora Kiniorskiego. Łączy obu panów zespół Izrael, gdzie grali i grają byli muzycy Armii. Mieliście zapewne okazję wspólnie wystąpić na jednej scenie.

– Kiniora znam od trzydziestu lat. Jest to wspaniały człowiek i muzyk. Wielokrotnie się spotykaliśmy. Nawet chyba raz grał w Armii na koncercie w Trójce wiele lat temu. Zdarza się nam także grać wspólne koncerty z Izraelem.

Przejdźmy teraz do rozmowy o filmie Podróż na Wschód wydanego z okazji 25-lecia zespołu Armia, z którego promocją soundtracka związana jest obecna trasa. Początkowo obraz miał mieć charakter dokumentu o Armii, a ostatecznie powstała adaptacja opowiadania Maszynista Grot Stefana Grabińskiego. Jak do tego doszło?

– Ten film też opowiada historię zespołu Armia, jaka jest czarodziejską podróżą. Moim marzeniem zawsze było nakręcić film, na przykład do którejś z nowel Stefana Grabińskiego. Jego twórczość mnie w młodym wieku bardzo fascynowała i udało mi się to zrobić.  Zrealizowałem swoje marzenie.

Praca przy filmie była chyba niezwykłym doświadczeniem z kilku powodów: zaangażowania muzyków grających kiedyś i obecnie w Armii, wykonania utworów formacji w dość zaskakujących aranżacjach, czy udziału aktorów z Teatru Mumio?

– To była świetna przygoda. Wielu kolegów z dawnych lat, aktorzy z Teatru Mumio – taki zjazd rodzinny. Niesamowita atmosfera potęgowana przez niezwykłe miejsca. Mógłbym kręcić filmy co roku.

Powstaną kolejne, na przykład o Golemie, tak jak Pan zapowiadał?

– Tak, tylko to nie jest takie proste zrealizować film. Potrzebne są fundusze, ale jak je zbiorę, zamierzam zrealizować film Golem. Mam także wiele innych pomysłów, w tym scenariusz do filmu o ataku UFO na Polskę.

W końcu wyszła płyta z muzyką do filmu, ale woli Pan używać w stosunku do niej  bardziej określenia – słuchowisko, niż soundtrack.

– Tak. Lubię słuchowiska radiowe. Wychowałem się w czasach, kiedy radio było jeszcze do słuchania. Mówię tu o Programie Trzecim Polskiego Radia, który za moich czasów był świetną rozgłośnią. Wtedy Trójka nadawała bardzo dużo słuchowisk radiowych, uwielbiałem ich słuchać. Teraz mi tego bardzo brakuje, bo to radio strasznie obniżyło swój poziom. Bardzo nad tym boleję, ale jeszcze mam wspomnienia i dlatego tak ułożyłem płytę, jakby to było słuchowisko radiowe.

Jak w ogóle nagrywało się album na wielkopolskich stacjach kolejowych, nie przeszkadzały warunki pogodowe. Nie obyło się bez żadnych dogrywek w studiu?

– Wszystkie utwory były nagrywane na żywo na dworcach kolejowych między Poznaniem a Wolsztynem. Małe stacyjki, które są bardzo malownicze. Jest to chyba jedyna płyta na świecie, która została nagrana w takich warunkach. Akurat udało się nam trafić na bardzo dobrą pogodę, to był czerwiec. Graliśmy i kręciliśmy popołudniami oraz wieczorami. Obyło się bez żadnych dogrywek w studiu. Wszystko bardzo dobrze zmiksował Marcin Bors, który doskonale wyczuł ten klimat. Właśnie nagraliśmy z nim nową płytę zespołu Trupia Czaszka, która wyjdzie lada moment.

Czego możemy się spodziewać po nowej Trupiej Czaszce?

– Totalnego czadu!

Będzie ostro?

– Tak i to bardzo.

1budzy

Armia wydała w tym roku dwa albumy: jeden Podróż na Wschód, a drugi to płyta z cyklu Koncerty z Trójki z 2010 roku. Kiedy możemy się spodziewać nowych nagrań?

– Tego nie wiem. Za moment wychodzi nowy krążek Trupiej Czaszki, wydaje ją Metal Mind. Następnie chciałbym nagrać płytę solową w duecie z Mikołajem Trzaską. Armia nagrała już bardzo dużo wydawnictw i na razie zbytnio się nam nie śpieszy. My już nic nikomu nie musimy udowadniać. Oczywiście trochę żartuję. Jak można było zauważyć na koncercie, zespół jest obecnie w bardzo dobrej formie. Od niedawna gramy w nowym składzie. Jest z nami Przemek Pacan, kapitalny jazzowy perkusista. Szkoda byłoby z takimi ludźmi nie nagrać płyty. Mam nadzieję, że w przyszłym roku się za to zabierzemy.

A nowa płyta 2Tm2,3 miała być w tym roku?

– Znaczy się tak, muzyka została nagrana już rok temu. Natomiast tutaj muszę zaznaczyć, że bardzo trudno jest zebrać ten skład. Każdy z nas jest bardzo zajęty swoimi projektami muzycznymi: Litza Luxtorpedą, Darek Malejonek swoją własną twórczością, a ja Armią i Trupią Czaszką. Także jest bardzo dużo koncertów. Trzeba jednak powiedzieć, że ta muzyka jest bardzo dobra. Szkoda byłoby tego nie dokończyć, chociażby ze względu na Andżelikę (Korszyńską-Górny – przyp. mw), która w tym zespole jest najlepsza i reprezentuje poziom światowy. Ona ma klasę Lisy Gerrard. Myślę, że ta płyta powinna wyjść na Święta Wielkanocne. 

Wrócimy do rozmowy o płycie Podróż na Wschód. Jaki był klucz doboru kawałków na nią?

– Chcieliśmy nagrać utwory charakterystyczne dla wszystkich etapów naszej twórczości. Zespół Armia  grał w różnych składach. W innym składzie był nagrany pierwszy singiel, w innym płyta „Legenda”, a w innym składzie „Triodante” i tak dalej. Chciałem, żeby te wszystkie składy znalazły się na tej płycie. Nie do końca się to udało, ale jest to na przykład ostatni album, na którym gra Stopa (Piotr Żyżylewicz – przyp. mw). Nie jest to nowy Izrael, tylko Podróż na Wschód. Bardzo mnie to wzrusza, że ostatnią płytą tak wybitnego muzyka jest właśnie ta.

Jak ważną postacią w projekcie jest osoba Gerarda Nowaka, który wykonuje na płycie, w filmie czy podczas koncertów utwory zespołu Armia po angielsku?

– Jest wokalistą zespołu The Soundrops, którego jestem fanem. Gerard nagrał wiele piosenek Armii po angielsku. To brzmi niemal jak Simon & Garnfunkel. Tak, jest to dobre. Nie wiem, czemu jeszcze nie zrobił kariery międzynarodowej. Mam nadzieję, że jednak ją zrobi. Od razu zaproponowałem mu wspólne granie.

Może po koncertach z zespołem Armia stanie się popularniejszy?

– Oj nie wiem, czy ludzie w naszym kraju chcą w ogóle słuchać takiej muzyki. Może przesadzam, ale chyba tak jest.

Ale jednak słuchacze szukają kapel z jakimś przekazem i przychodzą na koncerty Armii czy na przykład Luxtorpedy.

– Zgadza się, ale ja pamiętam lepsze czasy.

Te lepsze czasy to na przykład lata osiemdziesiąte, kiedy panowie zaczynali swoje kariery muzyczne?

– Wtedy było o wiele więcej lepszych zespołów. Obecnie jest kryzys, ponieważ ludzie nie widzą dla siebie szansy. Natomiast kiedyś był inny duch, inny kontekst polityczny, czy kulturowy. Był ten wspólny wróg. Polacy mają to do siebie, że jak on jest, to natychmiast są lepsi i coś umieją z siebie wykrzesać. Teraz umówmy się, żyjemy w dzikim kapitalizmie i niektórzy ludzie tego nie wytrzymują i mówią: A tam, nie mam szans. Natomiast za moich czasów było mnóstwo fajnych zespołów. Jak w 1984 roku, kiedy zaczynałem w Jarocinie z zespołem Siekiera – takich kapel jak nasza, było ze sto.

Kiedyś zespoły, laureaci Jarocina, stawali się od razu znani, a obecnie kapele, które wygrywają ten festiwal, gdzieś przepadają i w ogóle ich nie ma...

– Nad tym boleję i w ogóle nad formułą tego festiwalu. Nie jest już tym Jarocinem, w którym zaczynałem, tylko zwykłą rockową imprezą.

Jak Pan ocenia Przystanek Woodstock?

– Grałem tam już kilka razy i było bardzo przyjemnie. Na Przystanku jest olbrzymia publika i to zawsze podnieca artystę. Jurek Owsiak jest pewnego rodzaju wizjonerem i ma nosa. Potrafi zrobić fajną imprezę.

Mówi się, że tam można poczuć klimat tego „starego” Jarocina. Zgadza się Pan?

– Można, można. Przyjeżdżają tam ludzie z różnych stron. Szczególnie publika z takich małych miast, gdzie nie ma koncertów na co dzień. Nie są tacy zblazowani, a głodni muzyki i bardzo żywiołowo się zachowują. Świetnie się gra dla takiej publiczności. Kiedyś tak było w Jarocinie.

W przyszłym roku dwudziestolecie Przystanku. Ciekawi Pana, co Jurek Owsiak przygotuje?

– Mam nadzieję, że zagra tam Trupia Czaszka i  wszystkich zabije! (śmiech).

23budz66

Żyjemy teraz w czasach zmiany w dostępie do muzyki. Możemy ją teraz ściągnąć za jednym kliknięciem z internetu. Jak się Pan odnajduje w takiej rzeczywistości, korzysta z tych nowinek technicznych, czy woli tradycyjne słuchanie muzyki na przykład z winyli?

– Kocham muzykę i mam bardzo dużą kolekcję płyt. Lubię ją poszukiwać. Dla mnie płyta to przedmiot, a nie plik. Ja tego nie rozumiem, nie jestem z tego świata. Jestem ze świata średniowiecza. Dziś nie mogę się odnaleźć. Natomiast są oczywiście w dzisiejszych czasach takie fajne rzeczy jak: Deezer, gdzie jest olbrzymia biblioteka płyt, których w życiu nie można by dostać, a tam da się usłyszeć. To jest niezłe, korzystam z tego. Natomiast nie ściągam muzyki z internetu, jest mi to zupełnie obce. Myślę, że to uderza w artystów. To chyba jest normalne, że muzycy żyją ze sprzedaży swojej muzyki.

Teraz głównym źródłem zarobku są chyba jednak koncerty, z samych płyt ciężko wyżyć?

– Nie mam już osiemnastu lat, tylko pięćdziesiąt jeden. Nie mogę nie spać trzy noce i grać trzydzieści koncertów w miesiącu. Jestem już starszym panem. Wydawało mi się, że będę miał wygodną i przyjemną starość, a tutaj sobie ludzie ściągają płyty i nie płacą. Ja tak na przykład nie myślę. Uważam, że tak jak w Biblii jest napisane: „robotnik wart jest swojej zapłaty”. Jestem robotnikiem i staram się wykonywać swoją pracę najlepiej jak umiem. A tutaj ktoś sobie przychodzi i sobie bierze. Uważam, że to nie jest dobre.

Teraz nie ma takiej magii słuchania muzyki, bo od razu ją mamy?

– To jest pozbawione tej poezji, która była kiedyś. Może lepiej jest nie mieć wszystkiego? Dzisiejszy świat sam sobie ukradł pewne piękno, nie wiem czy idzie to tu dobremu.

Może jednak coś się zmieni?

– Musi coś walnąć, wtedy coś się zmieni. Obawiam się jednak, że ślepy człowiek niechętnie wydobywa się z gnoju. Na nowej płycie Trupiej Czaszki jest taki utwór „Czas na bat”. Musi przyjść właśnie taki bat.

{audio}Tomasz Budzyński i bat na świat|1bat.mp3{/audio}

U nas w kraju, czy na świecie?

– Na świecie. To nie jest wina naszego kraju, to jest sprawa współczesnej światowej kultury. Mówi się, że żyjemy w globalnej wiosce: wszyscy ubierają się tak samo, jedzą to samo, słuchają tej samej muzyki i tak dalej. Ludzie są omamieni i manipulowani. Musi coś walnąć w tego diabła.

Mamy początek wieku, może to jest ten czas?

– O nie, to się stanie niespodziewanie!

Tylko żeby pod taką zmianą nie krył się nowy ustrój totalitarny powiedzmy w stylu komunizmu.

– Bogu dzięki, że nie ma komunizmu. Ja się wychowałem w tym systemie i wiem, co to było. Młodzi ludzie, nawet nie zdają sobie sprawy jak to było. Nie mogą sobie tego wyobrazić. To jest niepojętne dla nich. Natomiast wiem, że wielu rzeczy nie dało się zrobić. Można było iść za to do więzienia. Nie było opcji, żeby pójść do sklepu i kupić sobie gitarę. Nie było takiego sklepu. Albo na przykład w sklepach muzycznych były tylko płyty z muzyką poważną i parę polskich rozrywkowych. Nie mówię, że polska muzyka jest zła. Jestem daleki od tego. Natomiast chodzi o to, że człowiek chce mieć jakieś horyzonty. Słyszy, że gdzieś na zachodzie są tacy Beatlesi czy Pink Floydzi. Nie można było iść od tak i kupić ich płyt, bo nie było czegoś takiego.

{audio}Tomasz Budzyński na temat komunizmu|2komuna.mp3{/audio}

Trzeba było na nie samemu polować albo przegrywać od innych?

– Dokładnie tak było. Akurat wtedy Trójka pełniła taką rolę kulturotwórczą. A teraz jej już nie pełni i to jest przykre. 

Ale chyba Trójka z polskich rozgłośni radiowych trzyma jeszcze jakiś poziom?

– No właśnie, nie trzyma. Jak zostanę dyrektorem Trójki, wtedy się to zmieni! Natomiast obecnie uważam, że taki jedyny kanał radiowy, który trzyma jakikolwiek poziom, to Dwójka. Mówi do człowieka jak do człowieka, a nie jak do debila. Współczesne media traktują człowieka jak małpę. A człowiek nie jest małpą, jest czymś więcej i zasługuje na więcej.{audio}Tomasz Budzyński o mediach|2media.mp3{/audio}

A co sądzi Pan o programach typu talent show?

– Nigdy ich nie widziałem. Wiem tylko, że tam ktoś śpiewa, a ktoś inny to ocenia. W telewizji głównie oglądam mecze koszykówki ligi NBA i filmy, które lecą w TVP Kultura. 

Właśnie w swojej książce Soul Side Story wspomina Pan, że jest fanem koszykówki i NBA. Nadchodzi nowy sezon, jak w opinii Tomasz Budzyńskiego się on zapowiada? Może ma Pan swoją ulubioną drużynę?

– Mnie to osobiście nie interesuje, jaki będzie sezon. Jest mi wszystko jedno, kto wygra. Ja kocham ten sport, ale nie jestem tzw. kibolem. Interesuje mnie piękno, a koszykówka to bardzo piękna dyscyplina. Jeśli już tak sympatyzuję, bardzo podobają mi się na przykład drużyny: San Antonio Spurs, czy Chicago Bulls. Jednak generalnie jest mi wszystko jedno, kto wygra. Mogę powiedzieć, że kibicuję wszystkim.

{audio}Tomasz Budzyński o sporcie|3budzysport.mp3{/audio}

Mówi Pan, że nie jest kibolem. W książce również wspomniane jest, że jedyny mecz na jakim był Tomasz Budzyński to było spotkanie ekstraklasy Legia Warszawa – Górnik Zabrze w latach siedemdziesiątych.

– Tak, byłem zobaczyć mecz ligowy. Miało to miejsce w 1975 roku w czasach największej świetności polskiej piłki nożnej. Wtedy to był rok po zdobyciu trzeciego miejsca w mistrzostwach świata, grali jeszcze w Legii zawodnicy, którzy ten medal zdobyli, czyli na przykład: Kazimierz Deyna. Ja jako mały chłopak z małego miasta chciałem na żywo zobaczyć Kazimierza Deynę i udało mi się to.

budzynakolei

W Soul Side Story wspomina Pan jeszcze, że lubił w dzieciństwie podziwiać świat z perspektywy roweru. Jak jest teraz?

– Nie no teraz to nie, już nawet nie nam roweru.

Wiek nie pozwala?

– Nie, po prostu mi się nie chce. Natomiast lubię spacery, chodzić po lesie, po polach.

Czy nadal podtrzymuje Pan swoje słowa, że po zakończeniu kariery muzycznej planuje związać swoją przyszłość z koleją?

– Tak, jak skończę karierę piosenkarza, to najchętniej mógłbym pracować na kolei. Lubię kolej, lubię jeździć pociągami. Jest to mój ulubiony środek transportu.

Dziękujemy za rozmowę.

Rozmawiali: Maciej Wadowski, Anna Staniek.