Nietolerancja, czy zwykły kretynizm?

Autor: Asgaard 06/11/2013 16:06

Może powiecie, że jestem absolutnym pechowcem (szczęściarzem?), ale zaledwie kilka razy w życiu spotkałem się z przykładami skrajnego debilizmu i nietolerancji związanej z moimi długimi włosami. Już w gimnazjum, kiedy miałem piękne loczki, inni doszukiwali się związków między mną, a Fryderykiem Chopinem. No niech będzie.

Pamiętam jeszcze jak skakano znajomemu po głowie. Przez długie „hery” szkolna dyskoteka „gimbazjalna” skończyła się dla niego szpitalem...

W czasach licealnych, kiedy mieliśmy z kumplami dorodne „pióra”, z drogi poleciało kilka „dziwek”, „kudłatych”, czy jakoś tak. Heavy metal i do przodu :)

Historia życia! Może tak wkrótce autobiografia…

Ale czas na zdarzenie w Kielcach. W pewną ciepłą noc, wracając ze znajomymi od mitycznego już „Felka”, usłyszałem jak gość z kilkudziesięciu metrów cedzi przez zęby „Ty metaluchu pier…lony!”. Pomyślałem – chyba mówi do mnie. Odwróciłem się, pozdrowiłem go soczystym „A weź spier…” i poszedłem w swoją stronę.

Zwykle na znak pokoju posyła się gołębia, on w zaistniałych okolicznościach postanowił (uwaga – brzydkie słowo) jebnąć mnie butelką. Za długość rzutu (obojętnie czym) na igrzyskach olimpijskich złota raczej by nie dostał, tym samym szklany pojemnik po jakimś „bronksie” nie rozbił się na mojej głowie, a przed stopami. Noc była długa, więc klient stwierdził, że zatłucze mnie własnoręcznie. Kiedy i ten sposób nie zadziałał (najmniejszy nie jestem), znalazł w krzakach jakiegoś badyla, po czym w stylu Freda Flinstona zaczął biec w moim kierunku. Znowu gleba, kilka ciosów na twarz i w KOŃCU niemiernie zmęczony i zbity dał spokój.

Żeby nie było – wiedzę na temat sztuki samoobrony wyciągnąłem żywcem z filmów sensacyjnych, gier z serii Mortal Kombat i walk bokserskich w TV. Swoje dostałem, łeb był obity niemalże z każdej strony (ponoć dzięki temu równo puchnie), lecz honor rycerski w jednym kawałku! :)

patwlosy12

Daleka droga, zanim dojdę do clou, ale chyba nie zanudzam. Jeżeli nie, jest jeszcze jedna krótka opowieść. Całkiem świeża. Również Kielce.

W któryś październikowy radosny i słoneczny czwartek (albo piątek) wracałem z pracy do mieszkania. Nie mam drugich, trzecich zmian, nie jestem zatrudniony w agencji towarzyskiej, zatem akcja rozegrała się w środku dnia. W pewnej chwili uderzyło mnie nieodparte wrażenie, że tuż za mną ktoś „bidoli” niepochlebne rzeczy na mój temat. Zignorowałem.

Kiedy jednak skręciłem w kierunku bloków, odważny delikwent począł wołać z daleka: „Hej! Dziewczynko! Blondyneczko, obciąć ci włosy?”. Poleciłem mu obciąć sobie jaja, bo cóż mu do moich włosów (pomijam fakt, że na trzeźwego/czystego nie wyglądał). Kiedy stanąłem, rozłożyłem ręce i zapytałem w czym problem, kolega powiedział do nachalnego typa – „daj spokój!”. Na odchodne „fryzjer” dorzucił jeszcze, że jakby Jezus miał maszynkę, to pewnie by zgolił włosy…

No tak… Jakby Krzysztof Kolumb miał Jumbo Jeta, pewnie dotarłby do wybrzeży Ameryki kilka lat wcześniej i zabrałby ze sobą na pokład młodego Mikołaja Kopernika. Ech, Boże! Widzisz i nie grzmisz!

Dlaczego w ogóle o tym piszę? Ludzie wciąż zaskakują i brutalnie weryfikują moją naiwną wiarę w zmiany na lepsze. Każdego dnia ścieram się z najróżniejszymi subkulturami, które potrafią uszanować moje nawyki, przyzwyczajenia i formy wyeksponowania indywidualności. Nie podoba się? OK. Możesz być nietolerancyjny, ale chłopie, nie bądź KRETYNEM!

Przykre, że od czasu do czasu trzeba na swojej drodze spotkać sasquatcha, który zamiast pogadać, skoczyć na piwo, chce komuś przypier…

Jak kumplowi, którego w środku nocy na Placu Wolności napadło stado łebków, zarzuciło mu kaptur na głowę, ściągnęło do parteru i urządziło darmową przekopkę…

„Zdarza się” – brzmi namiętnie powtarzany cytat w książce Rzeźnia numer pięć.

Fot. Patryk Ptak