Spóźniony, ale… szczęśliwy?

Autor: Asgaard 09/03/2014 19:11

Kolosalne spóźnienie nie było ostatnim grzechem na moim koncie. Nawet nie zadbałem o zorientowanie się w sytuacji. Nie zrobiłem tzw. wywiadu środowiskowego. Nie wiem, czy na deskach kieleckiego klubu stanęły grupy The Whirl oraz Valkenrag (ta być może zagrała jeszcze później, jednak musiałem opuścić Plac Wolności przed czasem).

Wyspowiadany. Więcej nie pamiętam, ale za wszystko bardzo żałuję.

Czas przelać w sieć wszystko, co zdążyłem zobaczyć i przede wszystkim usłyszeć. Dotarłem na koncert kapeli CrossHill. Zostałem także na cały występ ekipy Shadows Labyrinth. Już podczas wsłuchiwania się w poszczególne partie muzyczne zastanawiałem się, jak potraktować bohaterów sobotniego wieczoru. Może spojrzeć na nich z perspektywy totalnie początkujących laików? Napisać, że było cudownie i jeszcze wszystko przed nimi?

To nie byłoby właściwe. Dlatego też zdecydowałem się na przyrównania niniejszych formacji do najlepszych w naszym regionie. Night Mistress, Mafia, Red Bridge, Paul Litick itd. – w ich przypadku wszystko się zgadza. Jak było w sobotę?

Dość pytań. Czas na kilka odpowiedzi. Zacznijmy od CrossHill. Klimaty ocierające się o klasycznego bluesa z domieszkami rocka. Jeżeli ktoś lubi muzykę choćby w wykonaniu legendarnego Dżemu, z pewnością nasza świętokrzyska kapela przypadnie mu do gustu.

Pierwsze, co mnie uderzyło – pulpit ze stosem kartek na potrzeby wokalisty. Totalnie zbędne akcesorium, szczególnie przy raptem sześciu kawałkach. Tekstów uczymy się na pamięć, koniec kropka.

Czego jeszcze brakowało?

Koncertowo bardzo dużo niedociągnięć. Przede wszystkim perkusista – wielokrotnie spóźniony, jego gra była nierówna, dobre przejścia przeplatane bardzo słabymi. Z zaciekawieniem przyglądałem się klawiszowcowi, którego mina mówiła wszystko. Facet zamiast skupić się na muzyce i poczuć finezję, w największym skupieniu patrzył się na perkusistę, żeby tylko utrzymać takt w ryzach i przewidzieć, co jego kolega może wykombinować. Kolejny minus – kapele muszą nie tylko brzmieć, ale również wyglądać. Brakowało mi jakiegoś choćby najmniejszego ruchu scenicznego. Tyczy się to szczególnie wokalisty.

Ale nie było tak źle, jak mógł prognozować poprzedni akapit. Wokal co prawda nieruchawy, co nie znaczy, że śpiewać nie umie. Wręcz przeciwnie – wypisz, wymaluj, jego głos idealnie wtapia się w klimat polskiego bluesa. Słychać to w załączonym materiale.

W moim mniemaniu zdecydowanie najlepsza kompozycja, jaką usłyszałem sobotniego wieczoru. Między innymi za sprawą klawiszowca. Jako muzyk-amator grający na instrumentach klawiszowych, mógłbym od tego pana nauczyć się wielu rzeczy. Diabeł ponoć tkwi w szczegółach. Te zostały w fajny sposób wyeksponowane przez postać zasiadającą przed białoczarnymi klawiszami. I co najważniejsze – publiczność z koncertu grupy CrossHill była bardzo zadowolona. Niemalże wniebowzięta. To się liczy najbardziej.

Z kolei Shadows Labyrinth zaproponowało nam nieco odmienną muzykę. Wrzucamy do kotła Iron Maiden, kawałek Pantery, może szczyptę Nirvany i oto jest Shadows Labyrinth. – Zajebista kapela – rozpływali się w zachwycie zgromadzeni „woorowicze”. Z tym blaskiem zajebistości jednak bym troszeczkę poczekał. W końcu jak sami zaznaczyli: – Gramy ze sobą krótko.

Dało się to usłyszeć i przede wszystkim zobaczyć. Nie na darmo przywołałem zespół Night Mistress. Tam wszystko dopięte jest na ostatni guzik… spodni, koszuli itd. Inaczej odbieramy formację ubraną jednolicie, tworzącą klimat i atmosferę koncertu poprzez choćby jednolitą „stylówę”. Ludzie tacy są – oceniają po pierwszym wrażeniu. No ale może czepiam się niepotrzebnie.

Tutaj powinniśmy żyć muzyką!

Skoro o niej mowa, podczas występu tej grupy zabrakło mi różnorodności, wielowątkowości w utworach. Jednak znów objawia się swoiste zboczenie autora tekstu polegające na ubóstwianiu awangardy metalowej.

Zobacz zdjęcia z koncertu

Poza tym, wokal musi jeszcze swoje wyśpiewać. Ogólnie było bardzo dobrze, ale momentami głos się łamał, było za wysoko, czegoś brakowało. Ogromną zaletą były bardzo mocne riffy zrodzone z inwencji twórczej kierowanej tuzami thrash i heavy metalu. W ogóle gitarzysta w czerwonej chuście na głowie wyczyniał na swoim instrumencie cudowne rzeczy. Absolutny wymiatacz, którego mógłbym słuchać godzinami.

Co trzeba odnotować – fajnie było oglądać jak zespół porywa muzyka. Wokalista szalał przy mikrofonie, był niepowstrzymany (nie mam pojęcia po jaką cholerę również jemu były potrzebne kartki z tekstami piosenek). Aż miło było patrzeć jak panowie czują własne granie.

Mea Culpa, nie byłem na całym koncercie. Zapewne jeszcze długo będę żałował. Ale cieszę się, że zdążyłem poznać CrossHill oraz Shadows Labyrinth. Ogromna w tym zasługa studia Koliber. Duży plus dla nich oraz klubu Woor za organizację tego typu przedsięwzięcia. Ludzie przy okazji mogli sobie uświadomić, że istnieje coś więcej niż tylko „Metaliki”, „Ajronmejdeny” i inne „Linkin Parki”. Natomiast dla nas dziennikarzy to wspaniała okazja, by o czymś napisać, kogoś KONSTRUKTYWNIE skrytykować i dołożyć swój złamany grosz do wzmocnienia naszej świętokrzyskiej sceny muzycznej.

Oby więcej takich imprez.