Happysad: Z naszej muzyki można wyrosnąć

Autor: Anna Staniek 13/03/2014 18:31

W październiku zagraliście w studenckim klubie Wspak. Jak ten ostatni występ oceniacie na tle wcześniejszych w naszym mieście?

Łukasz „Pan Latawiec” Cegliński: – Myślę, że to był jeden z naszych lepszych koncertów w Kielcach. I to z paru powodów. Pierwszy to taki, że jakoś ludzi było więcej niż zazwyczaj. Druga kwestia – najczęściej gramy w trasie trzy koncerty pod rząd, a teraz jakoś tak wyszło, że zagraliśmy cztery i Kielce były tym ostatnim. Z każdą imprezą człowiek jest bardziej zmęczony i nie ma siły grać itd. Natomiast w Kielcach jesteśmy bardzo blisko domu. Tak właściwie to miasto jest naszym drugim domem, studiowałem tu trzy lata dziennikarstwo. Mieszkaliśmy do dwudziestego roku życia w Skarżysku, więc to tak naprawdę nasze rejony. Zaskoczyliśmy samych siebie, bo to czwarty koncert, gdzie teoretycznie powinniśmy padać na pysk, a jednak było tyle dobrej energii.

Zauważyłeś, że na wasze koncerty chodzą coraz młodsi odbiorcy?

– Mam odwrotne wrażenie, bo to obiegowa opinia o zespole, że mamy coraz młodszych fanów. To prawda, że pod sceną w tych pierwszych rzędach stoją ci najmłodsi, bo stanowią taką grupę żywotną, energiczną i oni się najbardziej chcą bawić. Natomiast w tym piątym, dziesiątym rzędzie znajdują się ludzie starsi, którzy przyszli nas zobaczyć.

Nie boicie się, że fascynacja waszą muzyka jest tylko tymczasową modą, która kiedyś fanom przejdzie?

– Na pewno tak będzie. Nie słucham tych samych kapel, których wertowałem mając 16 lat. Zmieniają się gusta, człowiek dorasta. Można spokojnie wyrosnąć z zespołu Happysad, my się nie obrazimy. Nawet jesteśmy tego świadomi, to zupełnie naturalna rzecz.

Zanim pójdę z płyty „Wszystko jedno” przez 33 tygodnie był na Liście Przebojów Trójki , a w 2007 roku magazyn Teraz Rock umieścił wasz krążek na liście 50 najważniejszych albumów w historii polskiego rocka. Jak Wy, jako chłopaki ze Skarżyska przyjęliście taki sukces?

– W przypadku utworu Zanim pójdę byliśmy zespołem młodziutkim, nieopierzonym. Wiedzieliśmy, że wydajemy płytę, ale nie wiedzieliśmy co się z nią stanie. Ten numer został tak pozytywnie przyjęty, i trochę nas to „wzięło”. Chyba na początku nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co się stało. Przez te 10 lat dzięki temu kawałkowi mnóstwo ludzi o nas usłyszało, zobaczyło, zauważyło. Natomiast odnośnie tej listy magazynu „Teraz Rock” to miłe, że jacyś tam dziennikarze, którzy na muzyce się znają zauważyli, że jest w Polsce jakiś zespół, który nie stworzył się dla kasy, czy żeby pokazywać się w telewizji, tylko dla samej radości grania i przebywania ze sobą. Oni to dostrzegli i uznali, że to fajna, ważna płyta. Dla nas to takie ciepłe, że ktoś docenia nasze starania. My wciąż jesteśmy kapelą, która nie dostaje zbyt dużo nagród i dla nas największym wyróżnieniem jest możliwość przyjazdu do każdego miasta, jakie sobie wymyślimy, rozstawić sprzęt i grać. Mamy wiele szczęścia, że możemy dotrzeć, gdzie chcemy i wiemy, że ludzie przyjdą na koncert. To jest nasza najlepsza nagroda.

Zagraliście na Woodstocku. Jak się gra dla tak licznej publiczności, gdy stoisz na scenie i widzisz przed sobą taką rzeszę ludzi. Tomasz Budzyński twierdzi, że to zawsze podnieca artystę. Was też?

– Pomijając dumę, że występuje się na tak dużej scenie, na tak ważnym festiwalu, dodatkowo odczuwa się olbrzymią akceptację. Wzruszająca akceptacja, że tylu ludziom chciało się przyjść, zostać na naszym koncercie.

Pracowaliście już z wieloma artystami: m.in. z Czesławem Mozilem, Indios Bravos, Muchy, czy Enej. Jeśliby odrzucić realizm i popuścić wodzę fantazji, z jakim wykonawcą najbardziej chcielibyście współpracować?

– Myślę, że ciekawe rzeczy mogą wyjść, gdy połączy się rzeczy teoretycznie nie do połączenia.

Red Bridge nagrał piosenkę z zespołem disco polo. Może wy też poszlibyście w tą stronę?

– Nie no, z disco polo może nie. Ale może połączylibyśmy się z hip-hopowcami, albo coś z elektroniki?

Nie jesteśmy jakimś moralizującym tworem i takim, który wyznacza kierunki myślenia – powiedział kiedyś Kuba. Macie takie poczucie, że wy jako przedstawiciele kultury masowej macie wpływ na swoich odbiorców, zwłaszcza tych młodych?

– Nie jesteśmy głosem pokolenia, jak to zawsze podkreślamy. Po prostu jesteśmy zespołem, który coś tam przeżył. W głowie wokalisty, który pisze teksty coś się urodziło i tyle. Są artyści, którzy mają poczucie misji, jednak nam wystarczy, że ludzie przychodzą posłuchać naszych piosenek. Naszym zdaniem dobrze nam to wychodzi.

Co zrobilibyście, gdyby pewnego dnia zadzwoniła do was jakaś szycha z TVN-u i powiedziała: Słuchajcie, chcemy żebyście wystąpili w kolejnej edycji „Tańca z gwiazdami”. Co wtedy?

– My się nie zgadzamy na takie rzeczy. Dzwoniono do nas parokrotnie z zaproszeniem do „Dzień Dobry TVN”, „Pytania na śniadanie” itd. Szanujemy swoją muzykę i w takich programach nie ma dla niej miejsca. Są jakieś tam programy rozrywkowe, gdzie trzeba występować jeśli nawet nie z playbacku to z pół playbacku, między blokiem programowym o gotowaniu. To jest takie straszne uprzedmiotowienie muzyki. Rozumiem, że są osoby którym to nie przeszkadza i zupełnie to szanujemy. Zajebiście, że one się tam pokazują, bo dzięki nim ta telewizja jest trochę lepsza. Nie wiem, co by się musiało stać, żebyśmy wystąpili w programie, który nie jest stricte muzyczny. Chcemy się pokazywać w telewizjach, produkcjach muzycznych, ale nie przypadkiem.

Przed tą rozmową wpisałam frazę „happysad” w wyszukiwarkę Pudelka i na tym portalu nie ma ani jednej wzmianki o Was? Dlaczego?

No właśnie dlatego, że nie występujemy w telewizjach śniadaniowych, nie puszczają nas radia (te z największą słuchalnością). Istniejemy sobie poza tym wszystkim, bardzo nam z tym dobrze. Nikt nas nie zaczepia na ulicy, nie mamy paparazzi pod oknem (na szczęście). Poza koncertami, w życiu osobistym cieszymy się stu procentową prywatnością i może nie zmieniajmy tego.

Rozmawiała Anna Staniek.