Ekstaza odwodnionego. „Grylls wiedziałby co zrobić”

Autor: Maciej Urban 15/07/2014 21:52

Bo to kapela, która jest maszynką do robienia genialnych imprez... Tacy Niemcy do wygrywania w piłkę nożną.

Może Lars Ulrich nie jest najlepszym perkusistą na świecie… Nie byłby nim zapewne nawet wtedy, gdyby na tym globie pozostało tylko dwóch perkusistów – on, oraz jakiś „Janusz” z podrzędnej kapeli weselnej. Ale to właśnie Lars gra w „Mecie”. Mało tego, jest świetnym menadżerem. Wspólnie z Hetfieldem, Hammettem i Trujillo robią na scenie fantastyczną robotę. Kochają ich miliony, kolejne nienawidzą. Ale mam to gdzieś.

Dla mnie liczyło się tu i teraz, czyli kilka browarów wraz pigwówką zrobione w busie na spółkę z Bosmanem oraz bilet na płytę Stadionu Narodowego, jaki kupiłem w dzień swoich urodzin. Mój słodki debiut na tym obiekcie. Miałem przyjemność (nieprzyjemność również) zwiedzić już kilka piłkarskich aren w swoim życiu, ale ta w Warszawie po prostu urywa cycki.

Na śniadanie Chemia, potem smutne jak norweska noc Kvelertak, następnie fatalnie nagłośniony Anthrax (nudni jak cholera, już nigdy się nie przekonam). Przystawka przed daniem głównym – Alice In Chains. Wystartowali z Them Bones i kupili mnie od razu. Zabawa przednia. Może nie będę do nich namiętnie wracał każdego dnia, ale miłe wspomnienia pozostaną.

1234metallicajon

Po ostatnim supporcie zapadła decyzja – skoro jestem pod sceną, zostaję tu i czekam na „Metę”. Zapewne byłoby łatwiej, jakbym wziął chociaż pół litra pieprzonej wody. Ale Maciek był tak zajarany, że Maciek zapomniał. O powrocie do jakiegoś punktu sprzedaży mineralnej za 7 zł od kubka nie było mowy. A do słynnego The Ecstasy of Gold jeszcze godzina…

… Jeszcze pół godziny – usłyszałem przy okazji rozmowy kilku metali, po czym z głębokim westchnieniem pomyślałem Matko Boska!

Stanie w piątym rzędzie to nic przyjemnego. Czułem się jak sardyna w puszcze, która nawet po nosie nie może się podrapać. Ryby palców nie mają, a ja po prostu nie mogłem własnej łapy wyciągnąć. Ech… Do tego to pustynne powietrze. Nie miałem czym oddychać, a nieczęste powiewy świeżości były jak wybawienie. Żeby nie było za dobrze, dopadł mnie uciążliwy ból pleców. Jakby ktoś walił mnie młotkiem. Cóż, zdrowie do koncertów trzeba mieć.

Wreszcie! Alleluja. Doczekałem momentu zapalnego. Metallica zaczęła grać. Legendarny Ennio Morricone przywitał nas w całej swojej okazałości. Boleć przestało, a odwodnienie już tak nie przeszkadzało. Ciarki na całym ciele i emocje nie do podrobienia. Z jednej strony wstyd, że pierwszy raz w życiu jestem na koncercie kapeli, która mnie wychowała. Natomiast z drugiej… rzecznik prasowy Rady Ministrów w latach 1981-1989 (też Urban) wiedziałby, co powiedzieć.

Kolejne poleciały Battery i Master of Puppets, a ja dalej czułem się jak zniewolona sardynka. Mogłem tylko sobie poskakać. Chociaż nie! Nie mogłem. Raz jak zacząłem to robić, już nie spadłem. Utknąłem w powietrzu między ludźmi. Moje stopy poczuły grunt dopiero po kilku sekundach.

Skoro ekipę z USA miałem już niemalże na wyciągnięcie ręki, mogłem się wycofać. W chwilę z piątego rzędu zrobił się mniej więcej piętnasty. Wciąż bardzo blisko, a jednak różnica była znacząca. Zostałem w tym miejscu do połowy koncertu, ale również tam doskwierało mi małe niespełnienie.

Jako przedstawiciel „konserwatywnych bałaganów” do pełni szczęścia czekałem na jakieś solidne „pogo”, którego praktycznie nie było. Po prawicy laska z zapobiegawczo wyciągniętym łokciem, po lewej dzielny Tarzan broniący swojej Jane… Gość przede mną też raczej nie był zachwycony, że co chwilę ktoś po nim skacze.

Zdecydowałem: wynoszę się stąd.

Uniosłem głowę nieco ponad tłum i eureka! Na tej samej wysokości, tylko kilkanaście metrów dalej dostrzegłem raj, oazę soczystego metalu na tej pustyni rozanielonych słuchaczy. Przy odrobinie szczęścia trafiłem na fajną ekipę, która z bananem na ustach przyjmowała na siebie łokcie towarzyszy broni. Moment na małą rozpierduchę wybitny – początek For Whom The Bell Tolls. Wciąż odwodniony, ale szczęśliwy. Tylko ten ból pleców... Co jakiś czas niestety wracał.

Prostym sposobem na jego złagodzenie był ruch. Dlatego nie folgowałem sobie i bawiłem się w najlepsze. Cieszyłem się jak dziecko, kiedy w tłumie kilku tysięcy ludzi w strefie Golden Circle zrobiliśmy kilkumetrową dziurę, w jakiej mogliśmy kontynuować taniec w najdzikszej postaci. Atakujące moje łydki skurcze oznaczały kres wytrzymałości, ale jakoś trzeba było dać radę. Tego wieczoru zarobiłem prawdopodobnie najpiękniejsze siniaki w życiu.

Na sam koniec Seek And Destroy, czyli piłki – czarne duże, oraz te ogromne w kolorach tęczy. Fajny bajer. Niby nic, a tyle radości.

Jakby to napisali Włosi: Finito. Kiedyś musiało się skończyć…

Temperatura ciała drastycznie spadła, a adrenalina przestała buzować w głowie. Poczułem, że nie jest najlepiej. Człowiek prawie nic nie jadł, piwsko chlał, wody nie wziął – odwodnienie gotowe. Skupienie na poziomie przedszkolaka, przez co prawie zgubiłem się w tłumie. Wszystko źle, a do pokonania wielkie schody. Barierka jak nigdy tym razem okazała się bardzo przydatna. Może nie jestem Bear Grylls, ale jeszcze chwila, a byłbym gotów wyżłopać cokolwiek. Jak tylko żyw dotarłem do busa, z miejsca obaliłem 1,5 litra wody.

***

Podczas trwającego 2,5 godziny występu brakowało mi pirotechniki. Aczkolwiek lasery (szczególnie przy One) bajka! No i ten Stadion Narodowy, ciemności rozświetlane przez telefony komórkowe – wow! Nagłośnienie pod sceną perfekcyjne. Generalnie wszystko gra i buczy.

Dwa słowa o koncepcji „By Request”: jest zajebista. Wybieramy ulubione kawałki i gramy. Setlista trafiona. Sam fakt, że mogłem wziąć udział w wykrzykiwaniu pięknego The Memory Remains – niezapomniane przeżycie. Zapowiedzi poszczególnych utworów przez fanów „Mety” – wybitna sprawa. Szczególnie jeżeli na scenie jest Sasim z grupy Alcoholica. Gość zrobił robotę. Zazdroszczę, ale i jestem dumny, że kiedyś poznałem tego faceta.

P.S. Lars obiecał, że Metallica wkrótce znów pojawi się w Polsce….

…W takim razie DO ZOBACZENIA.