Corruption oraz ThermiT skorumpowali i spalili Kielce

Autor: Redakcja 15/10/2014 20:56

Jako pierwszy woorową sceną zawładnął poznański ThermiT. Wielokrotnie zetknąłem się z ich twórczością i mówiąc szczerze niespecjalnie przypadła mi do gustu. Ot, kolejna thrashowa formacja, jakich wiele. Na szczęście w sobotni wieczór chłopaki z Poznania bardzo mile mnie rozczarowali. Młody, Jendras, Fabian, Przydep i Trzeszcz pokazali kieleckiej publice jak powinien wyglądać wzorowy, old schoolowy, thrashowy koncert. Ściana dźwięku stworzona przez dwie gitary w połączeniu z pulsującym w tle basem, wysokim głosem wokalisty i agresywną perkusją sprawiły, że można było poczuć w powietrzu odległy klimat kalifornijskiej Bay Area z początku lat 80 XX wieku.

Zobacz galerię z koncertu - autor: Maciej Wadowski

Jakieś minusy? Przede wszystkim czas trwania występu. Osiem kawałków przełożyło się na około 45 minut grania. Szkoda. Tym bardziej, że z każdym kolejnym numerem kielecka publiczność, choć niezbyt licznie zgromadzona, rozkręcała się coraz bardziej. Drugim minusem było nagłośnienie. Tradycyjnie było zbyt głośno, przez co ucierpiała najbardziej selektywność. Więcej grzechów nie pamiętam.

jydyn

Gwiazda wieczoru pojawiła się na scenie z godną podziwu punktualnością. Dokładnie o 21:30 swoje show rozpoczął sandomierski Corruption. Ciężko mi ocenić ten występ. Od strony technicznej dostaliśmy świetny koncert. Potężnie brzmiące, selektywne nagłośnienie, w którym bez problemu można było wychwycić poszczególne instrumenty i bardzo klimatyczna oprawa wizualna (światła plus wystrój sceny) to największe obok formy muzycznej członków zespołu plusy sobotniego show. Dużo mniej podobało mi się za to ułożenie setlisty. Brakowało mi w niej dynamiki. Momentami grane po sobie numery były utrzymane w tak podobnym tempie i stylu, że gdyby nie przerwa pomiędzy nimi, to nie zauważyłbym, że mamy do czynienia z innym utworem. Z drugiej strony dzięki temu te bardziej energiczne kawałki jak np. Born To Be Zakk Wylde wypadły w sobotę nad wyraz żywiołowo. Na szczęście zgromadzona w Woorze publiczność (po raz kolejny muszę to podkreślić: niezbyt liczna) nie miała takich dylematów jak ja i bawiła się pod sceną naprawdę dobrze.

Podsumowując, pomimo paru niedogodności kolejny koncertowy wieczór mogę dopisać do listy tych udanych. Wielbiciele klimatycznych, ciężkich dźwięków jak i Ci, którzy cenią w gitarowej muzyce więcej dynamiki i energii nie powinni być sobotnimi koncertami rozczarowani. Rozczarowująca za to była ponownie frekwencja, która przy biletach w cenie 20 zł powinna być duuużo wyższa.

drugy