Jestem zawiedziony. Po raz kolejny…

Autor: Asgaard 23/08/2015 11:47

Godzina 20, wszystko ładnie pięknie, bo są już na scenie. Zdaje się, że pod także. Jak na dość małą przestrzeń ograniczoną ławkami, tłumy były całkiem pokaźne. „Od przedszkola, do Opola” – tylko tyle mi przychodzi na myśl, patrząc na przekrój wiekowy fanów zespołu Coma. Okazuje się, że dobrego polskiego rocka w wykonaniu łódzkiej formacji lubią nie tylko trzydziestolatkowie, którzy od 1998 roku wiernie towarzyszą Piotrowi Roguckiemu i spółce, ale również gimnazjaliści, licealiści, początkujący studenci, mamy, taty, dziadkowie, czy wreszcie ciotki z wujkami.

Na początek…

Szkoda, że ekipa nagłośniająca totalnie spieprzyła sprawę. Wydawało mi się, że to nie impreza disco polo z „kręć, dupą kręć” w tle, tylko solidne pierdolnięcie rockowe. Jak to można odróżnić? Tym, że podczas zabawy disco bas może napierdalać ile wlezie, natomiast podczas gigu rockowego już niekoniecznie. Może ktoś chciał gitar posłuchać?

Już podczas występu Kasi Wilk można było poczuć bas wypruwający flaki. Tego typu nagłośnienie sprawdza się podczas konkursów na najlepiej nagłośniony samochód. Z malucha nie byłoby co zbierać. Słuchasz „umcy umcy” i zastanawiasz się, czy to grają Deszczową piosenkę, a może pod sprzęt podpięła się objazdowa kapela techno.

Zatem: Coma, to nie Skrillex. Przy dubstepie takie basiwo dałoby radę. W tym wypadku muzyka została spieprzona, i to koncertowo.

Na koniec…

Nie będę się rozwodził nad sobotnim koncertem Comy. Byłem na nich czwarty raz, pójdę na piąty, zapewne także na szósty oraz siódmy. Dlaczego? Bo chłopaki poniżej określonego poziomu nie schodzą. Wszystko w dużej mierze dzięki Roguckiemu, który na scenie bawi się jak dziecko. Albo jest wybitnym aktorem, albo nie musi udawać, że muzyka, koncertowanie, kontakt z ludźmi sprawia mu przeogromną radość.

Tak było tym razem. Jego zachęty do wspólnej zabawy to prawdziwe mistrzostwo świata. Także dystans do siebie robi wrażenie, choćby przez fajnie skrojony kubraczek skontrastowany z różowymi klapkami. Jego gestykulacje, improwizacja głosem, to coś bardzo fajnego.

I znów użyję w tym tekście tego tekstu: SZKODA, że panowie z Comy nie wpasowują się w mój repertuar. Jako stary fan tego zespołu raczej oczekiwałbym Leszka Żukowskiego, 100 tysięcy jednakowych miast (tego kawałka domagało się w Końskich kilkaset gardeł). Posłuchałbym w końcu takich numerów jak Ostrość na nieskończoność, Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków, Listopad, Wola istnienia..., Transfuzja, Ekhart, Cisza i ogień, Archipelagi, a także Popołudnia bezkarnie cytrynowe.

Połowa „Czerwonego Albumu” mnie nie przekonuje, chociaż dziękuję niezmiernie za 0Rh+. Repertuarem jestem po raz kolejny zawiedziony. Oczekiwałem czegoś innego, podobnie jak kilka lat temu podczas koncertu w Kielcach. Ale to indywidualna sprawa. W końcu 90 procent publiki mogła być zachwycona.

***

Powyższe mankamenty nie zmienią faktu, że Końskie zorganizowały bardzo fajną imprezę. Dobre zespoły, masa atrakcji, tłumy ludzi. To niesamowite, że na tak małej przestrzeni są w stanie zrealizować aż tak dużo. Może tak więcej koncertów rockowych w tym mieście?

Czekamy.