Szkoda, że musiałam obejść się smakiem (Letkiej pigwówki) [RELACJA]

Autor: Martyna Iwan 12/03/2016 15:55

Marcowe koncerty Huntera w kieleckim klubie Wspak stają się powoli tradycją. Dwa lata temu oraz rok temu w pogo wszyscy szaleli jak wściekli, po sali latały staniki, było bardzo gorąco, a emocje brały górę. Natomiast na czwartkowym koncercie było tak strasznie, nie miło i w ogóle blee… 

Matko jedyna większej ściemy to chyba napisać się nie da. Jakbym w taki sposób miała podsumować koncert mojego ukochanego Huntera to redaktor Staniek powiedziałaby mi: Mam udar. Dobra dość pieprzenia przejdźmy do szczegółów. 

Od samego początku wszystko przebiegało w miarę zgodnie z planem, dosłownie z lekkim opóźnieniem na scenie pojawił się support Raincoat. Młodzi mężczyźni, z pomysłem na siebie oraz niezłym głosem na wokalu. Fajnie rozgrzali publiczność. Sporo osób już podczas ich występu próbowało swoich sił w pogo. Zauważyłam, że zespół miał rzeszę swoich fanek. Troszkę treningów i z chłopaków może być dobrze prosperująca kapela. 

Po krótkiej technicznej przerwie parę minut po 20 na scenie pojawił się wyczekiwany Hunter. Jak przystało na Krainę Jelonków, zespół został przywitany gorącymi brawami. I zaczęło się, od samego początku istne szaleństwo…

Od razu jak tylko zobaczyłam wszystkich muzyków mój organizm zaczął wydzielać sporo endorfiny (ale byłam szczęśliwa). Na pierwszy ogień poszło Dura Lex Sed Lex, publiczność w jednej chwili zainicjowała solidne pogo. Następnie Drak przywitał świętokrzyskich fanów, zachęcając do jeszcze większej rozpierduchy. Szybko stworzono ścianę śmierci, a formacja dostała jeszcze większej mobilizacji, aby pozytywnie „wykończyć” zebrane towarzystwo.

Dalej usłyszeliśmy Wyznawców oraz Płytki Dołek. Emocje naprawdę brały górę, po trzech utworach z każdego się lało. Aż w końcu przyszedł moment na niespodziankę czyli… najnowszy kawałek NieWolność. Fani przyjęli go z pokaźnym entuzjazmem. Poczułam wolność wszystkich fanów, wiarę w zajebisty koncert (która oczywiście znalazła potwierdzenie) oraz władzę Huntera, który całkowicie zawładnął klubem. 

Zobacz zdjęcia z koncertu (autor: Martyna Trawińska)

Nie zabrakło oczywiście starego, poczciwego Niedźwiedzia (Osiem), Kiedy Umieram (oczywiście rozpłynęłam się przy tym utworze całkowicie), Requiem, Armii Boga i zapowiadanego wcześniej przez zespół utworu Psi. Rzecz jasna potem ujrzeliśmy Meczety oraz wzięliśmy udział w najprawdziwszej Rzeźni. Z racji tego na scenie nie zabrakło specyficznego muzycznego spektaklu. Letki wszedł do gry. Kielce nadal pokazywały swoją siłę i walkę zatapiając się w hunterowskim wzburzeniu. Przyszedł czas, że Panowie musieli zejść ze sceny, jednak wiadomą rzeczą było, iż powrócą. Jak mogłoby być inaczej. 

Na bis wybrzmiały cztery hiciory: Samael, Imperium Uboju, Trumian Show i na sam koniec unoszące publiczność T.E.L.I. Osobiście byłam wniebowzięta. Podczas całej imprezy od początku do końca grupa Hunter trzymała się razem z fanami. Dla mnie kontakt zespołu z publicznością odgrywa bardzo znaczącą rolę. Hunter ze wszystkimi uczestnikami stał się jednością. Nie raz członkowie kapeli wychodzili do tłumu. Saimon dał mistrzowski popis grając w środku rozjuszonego pogo. Pit wybiegał, ze sceny grając wśród tłumu. Drak wychodził do fanów, wspólnie z nimi śpiewając. Nasz świętokrzyski Jelonek dawał zdumiewające solówki. Letki zachęcał do ostrej zabawy. 

Podsumowując to cudowne czwartkowe wydarzenie napiszę tyle: genialne, wspaniałe, kocham Huntera miłością szczerą i prawdziwą. Mam wrażenie, że ten koncert był lepszy niż zeszłoroczny, potwierdzając tym dewizę, iż Hunter im starszy tym lepszy. Jednak muszę przyznać, ze rok temu przybyło więcej wiary. To smutne, ponieważ Hunter od Kielc rozpoczynał swoją trasę, wiec powinniśmy udowodnić jak Jelonki potrafią się zebrać i pokazać co znaczy prawdziwy odjazd. Owszem bawiliśmy się świetnie, daliśmy z siebie wszystko, lecz było nas odrobinę za mało. Także czas na odrobienie pracy domowej i zmobilizowania się na przyszły rok. Odniosłam również wrażenie, że na początku Panowie mieli coś nie tak z akustyką, jednak nie będę się tu mądrowała.

Jak to w zwyczaju Huntera było, po koncercie wyszli do fanów, rozdali autografy, pozowali do zdjęć. Ogromny szacunek dla Nich za to, ze nigdy nas nie olewają, znajdują czas na przybicie z każdym piątki. Przy wyjściu zamieniając parę słów z Pitem i Letkim dowiedziałam się, że w tym roku pigwówka tak samo czeka na rozlanie. Szkoda, że musiałam obejść się smakiem. A i stanik żaden nie latał. Chyba, ze coś mi umknęło. 

Na koniec wraz z Martyną, która robiła zdjęcia chciałybyśmy serdecznie pozdrowić niesamowitych Panów Ochroniarzy. Mam nadzieje, że na wszystkich imprezach będę Panów spotykała wymieniając się żarcikami.