Potrójne uderzenie…

Autor: Maciej Urban 21/03/2016 20:17

Zna ktoś z Was ten film? Zapewne nie, bo ta gówniana kontynuacja dzieła z 1991 roku, w którym główną rolę grał Jean-Claude Van Damme, nie zasługiwała na emisję w telewizji. Kto widział na VHS, szczere wyrazy współczucia. Po cholerę w takim razie o tym piszę? Bo ten tytuł wybitnie pasuje do sytuacji. Ale o tym na sam koniec. 

Teraz wróćmy do początku, jaki osadzony jest gdzieś 11 lat wstecz. Mniej więcej wtedy pierwszy raz w życiu usłyszałem „Zmierzch Bogów” grupy Frontside. Apokalipsa trwa, Syndrom Mesjasz, Przyjmij tę przysięgę, Symfonia odkupienia – to numery, jakie wniosły do mojej playlisty nieco świeżości, zaś Naszym przeznaczeniem jest płonąć rozwalił ją totalnie, przewrócił do góry nogami i zredefiniował moje podejście do muzyki. Potem poszło dalej: „Absolutus”, „Teoria Konspiracji” itd. Każdy kolejny krążek siedzi i smakuje mi jak ciocia wódzia pewnemu znajomemu. 

Tym bardziej dziwię się sam sobie (wy zapewne również), że był to mój pierwszy koncert Frontside w życiu. Wstyd, wiem o tym. 

„Frontside? To ty?”

Dlatego też na długo zapamiętam sobie mój pierwszy kontakt z tą grupą metalową. A był on nieco… niespodziewany. Do Woora wybrałem się bardzo wcześnie, bo już o godzinie 18. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy przy wejściu do klubu, wśród znajomych, stał sobie jak nigdy nic Auman popalający papierosa. Oczywiście nie okazałem zdumienia, przywitałem się ze wszystkimi, po czym odwróciłem się na pięcie i poszedłem na górę. 

Pocałowałem klamkę – klub zamknięty, zespoły się próbują. No to wróciłem do Aumana, którego kulturalnie zapytałem, dlaczego nie wpuszcza ludzi do lokalu, na co równie kulturalnie i humorystycznie odpowiedział, że chętnie by to zrobił, ale próba to próba. 

Niedługo po tej akcji podszedł do nas kolejny fan. Ten już zdziwienia nie ukrywał: – Yyyyeee, Frontside? – wycedził przez zęby do wokalisty kapeli z Sosnowca. – Nie, Auman – odpowiedział rozbawiony. Spoko gość z tego wokalisty. 

Godzinę później byliśmy już na górze, a koncert lada moment miał wystartować. Zanim jednak na scenie pojawi się sławy Frontside, czekała nas przeprawa przez dwa supporty. 

„Spodziewałem się mielonki…”

Jack Crusher? Co to kuźwa jest? Wiedziałem, że są od nas. Co grają? Słuchałem ze 100 lat temu, ubzdurał mi się jakiś stoner rock, czy coś takiego. Nieźle się pomyliłem, bo to było coś zgoła innego. Soczysty metal. Szybko, mocno, agresywnie. 

Z lekkim sercem dodaję ich do grona topowych kapel województwa świętokrzyskiego. Busko-Zdrój może być dumne. 

Totem dotychczas konsekwentnie zlewałem. Wiedziałem, że kiedyś romans z nimi miał Auman, ale nigdy się z nimi nie zaprzyjaźniłem. Nie z niechęci, a raczej niewiedzy. To, co usłyszałem niedzielnego wieczoru totalnie zmieniło moją optykę na tę kapelę. Świetne kawałki, koncertowy cud, miód i orzeszki. 

Za to Weronika „Wera” Zbieg to taka malutka i niepozorna dziewczyna. Bzdura. To zwierz. Kawał nieposkromionej bestii. Genialny wokal. Niejeden męski głos przy jej growlu wysiada gdzieś w okolicach Mrągowa. Mogą sobie country pośpiewać. Nic dziwnego, że ta kobieta ma w swoim CV m.in. Sceptic i Hedfirst. 

Koncertowo wychodzi wspaniale. Niezwykły growl uzupełnia wspaniałym głosem. Nie mogę wyjść z podziwu, że ich wcześniej nie znałem. Wszak ciężkie zwrotki i finezyjne refreny to woda na mój muzyczny młyn. Obserwowałbym! Już to nawet zrobiłem – od dziś uważnie przyglądam się jej karierze, jak i całej formacji Totem. 

„Chcę z tobą przejść przez piekło…”

Marzę o koncercie, podczas którego usłyszę wszystkie ulubione kawałki. Frontside mi tego nie dał. Nic dziwnego, ich set musiałby trwać dobre trzy godziny. Niestety ten był znacznie krótszy. Doliczyłem się trzynastu numerów. Mało! 

Choć Katharsis, Moja deklaracja płonie, czy choćby wspomniana wcześniej Symfonia odkupienia w Woorze nie zabrzmiały, ostatni kawałek zrehabilitował wszystko. Aż pożałowałem, że wciąż muszę oszczędzać kolano po przebytej operacji. Naszym przeznaczeniem… rozpieprzyło totalnie :) 

Kapela trzyma poziom. Auman brzmi, gitary brzmią, a perkusista jest pieprzonym cudotwórcą. Przyjemnie się tego słucha, przyjemnie się na to patrzy.  Wisienką na torcie było nagłośnienie i cała realizacja. Jak dla mnie bomba. Selektywność, dokładność, klarowność. I to nie tylko przy występie Frontside. Dźwięk trzymał się dobrze już od pierwszej kapeli. Bajka. 

Frontside, a sprawa kielecka 

Gdzieś w międzyczasie zasłyszałem od członka ekipy przyjezdnej, dlaczego Frontside przyjeżdża do Kielc raz na ruski rok. Powód jest prozaiczny – tutaj ludzie nie chodzą na koncerty (co dało się zauważyć i tym razem). 

Spójrzmy na to jednak z innej strony. Może o tego świętokrzyskiego i kieleckiego słuchacza warto zadbać, podlać go muzyką, patrzeć jak rośnie. Wpadnijcie panowie z Frontside za rok (niekoniecznie w niedzielę). Co jeżeli publiki będzie mniej niż w ten weekend? Trudno, zaoramy i posadzimy ziemniaki. 

Wspominałem już o rozmówce z Aumanem? Muzyk dał wtedy do zrozumienia, że Frontside nie strzeli focha, jeżeli frekwencja będzie przypominać spend w domu spokojnej starości. Mało tego, ekipa podczas koncertu sprawiała wrażenie zadowolonej z tej około setki zapaleńców. Jest nadzieja! 

***

Mam nadzieję, że wrócą i to dość szybko. Najlepiej wraz z Totem i formacją Jack Crusher. Potrójne uderzenie, które wgniotłoby mnie w fotel, gdybym tylko w nim siedział. 

Miało być nudne oczekiwanie na Frontside, wyszło sympatycznie. Nawet bardzo. Zaś headliner to klasa sama w sobie. 

8,5/10