A jednak czegoś żal
Od tego numeru rozpoczął się piątkowy występ legendarnej grupy Dżem w kieleckiej Hali Widowiskowo – Sportowej. I choć nie można powiedzieć, że koncert był słaby, czy nieudany, to tytuł tego kawałka idealnie podsumowuje wczorajszy wieczór.
Muzycy kultowej formacji nie kazali na siebie długo czekać. Pierwsze dźwięki popłynęły ze sceny już parę minut po godzinie 19. Po wspomnianym wcześniej A jednak czegoś żal dostaliśmy solidną porcję takich klasycznych hitów zespołu jak Dzień, w którym pękło niebo, Paw, Jak malowany ptak, Harley mój (okraszony niesamowitym popisem gitarowym Adama Otręby i zakończony solówką na perkusji Zbyszka Szczerbińskiego) czy zamykający podstawowy set Wehikuł czasu (na końcu, którego Maciej Balcar, zdopingowany jednym z transparentów, zaapelował do publiki, aby nie zapominała o dwóch wielkich nieobecnych – Pawle Bergerze i Ryśku Riedlu).
Zobacz galerię zdjęć z koncertu
Po „Wehikule” nie zabrakło oczywiście bisów, podczas których Dżem zaprezentował cztery utwory: Wokół sami lunatycy, Czerwony jak cegła, Autsajder oraz nieśmiertelną Whisky. I choć największą euforię wśród kieleckiej publiczności wywołała ta ostatnia kompozycja to dla mnie najbardziej magicznym punktem całego wieczoru było wykonanie przejmującej i niezwykle klimatycznej Modlitwy III. Nieprzeciętnymi umiejętnościami wykazali się w niej zarówno wokalista jak i obaj gitarzyści grupy. Szkoda tylko, że kilku podpitych „fanów” postanowiło w tym samym czasie prowadzić głośną dyskusję o dupie Maryni przeplataną salwami głośnego śmiechu. Wstyd panowie, wstyd!
Niespełna rok temu pisałem, że dobrym duchem akustycznego koncertu Dżemu w Kieleckim Centrum Kultury był basista – Beno Otręba. Miło mi poinformować, że tym razem było podobnie. Starszy z braci Otrębów udawał, że gra na trąbce, droczył się m. in. z Januszem Borzuckim zajmując jego miejsce za klawiszami, a chwilę wcześniej, schodząc ze sceny, machał swoją czerwoną bluzą w kierunku publiki niczym torreador, aby sprowokować fanów do głośniejszych owacji.
Duże brawa należą się również Jurkowi Styczyńskiemu, który równie chętnie dzielił się swoimi solowymi, gitarowymi popisami podczas występu, co autografami po nim.
No dobrze, czego w takim razie mi żal?
Po pierwsze: braku informacji o tym, że przed Dżemem zagra support. Gdy o 18:40 dotarłem pod halę przy ul. Żytniej to kielecka formacja Limit Blues już schodziła ze sceny.
Po drugie: bohaterowie wieczoru (mimo, że starzeją się niczym dobre wino) mieli parę słabszych momentów. Momentów, gdy emocje nieznacznie spadały. Można było to odczuć zwłaszcza przy nowszych numerach jak Partyzant czy Do przodu.
Po trzecie: brakowało mi interakcji z publicznością. Maciej Balcar był wyjątkowo małomówny. Ograniczył się tylko do krótkiego przywitania, pożegnania, dwóch zabaw „call & response” i jednej dłuższej wypowiedzi przed kawałkiem Harley mój.
Podsumowując, byliśmy świadkami bardzo dobrego koncertu. Koncertu podczas, którego nie zawiedli artyści, dobór utworów, publiczność, oprawa audio – wizualna (nie sądziłem, że można tak wspaniale nagłośnić naszą starą, poczciwą Halę Widowiskowo – Sportową!), a jednak czegoś żal. Żal, że zabrakło pierwiastka, który udane występy czyni niezapomnianymi. Wierzę jednak, że pojawi się on następnym razem!
Tweet