Sceptyk kontra fan. Czy folk się obronił?

Autor: Redakcja 18/04/2016 12:02

Tym razem do tematu podeszliśmy z nieco innej strony. Cztery kapele wymagały aż dwóch głosów, dlatego do Woora w roli recenzentów wybrali się Bartosz i Maciej. Pierwszy dotychczas z tą muzyką miał tyle wspólnego, co z zamachami 11 września 2001 roku. Coś tam gdzieś widział, nic poza tym. Z kolei ten drugi wspomniane klimaty jeszcze kilka lat temu stawiał na piedestale swoich muzycznych zainteresowań. Jak z tej rywalizacji wybrnęły cztery ekipy podczas jednej z nocy w Woorze? Sprawdźmy!

Bartosz: Z folk metalem miałem dotychczas tyle wspólnego, co z teorią względności Einsteina. Wiedziałem, że istnieje. Dlatego z pewnymi oporami pojawiłem się w sobotę, 16 kwietnia w kieleckim Woorze na pierwszej odsłonie Folk Metal Night.

Maciej: Nic dziwnego, szczególnie w przypadku gościa, który w wolnej chwili słucha „Mety”, Slayera, „Mety”, „Mety” i jeszcze raz Luxtorpedy :D

Bartosz: Jak czasami czytam jakie pierdoły wypisujesz to mi słabo. Poza tym nie odpowiadam na zaczepki kogoś, kto twierdzi, że Anthrax jest słaby, a Avenged Sevenfold dobre :P

Maciej: Od Anthrax lepszy jest każdy :V

Ale do rzeczy!

Bartosz: Na początku był chaos

Jako pierwsza na „Woorowej” scenie zameldowała się łódzka formacja Aether. W skład grupy wchodzi piątka młodych muzyków i tą młodość (z wszystkimi jej zaletami oraz wadami) w ich twórczości słychać było bardzo wyraźnie. Chłopaki (głównie za sprawą niesamowitej energii, która kipiała zarówno z nich samych jak i dźwięków płynących z głośników) bardzo szybko porwali dość licznie zgromadzoną publiczność do wspólnej zabawy. Momentami tej energii było nawet aż za dużo, przez co do muzyki wkradał się chaos. Czasami brakowało także zgrania (szczególnie na linii klawisze – reszta grupy). Nad tymi elementami młodzi łodzianie powinni jeszcze nieco popracować. 

Duże brawa należą się za to za bardzo dobrze zaaranżowany i zagrany cover ludowego „przeboju” Prząśniczka, który swojego czasu spopularyzował Stanisław Moniuszko. I choć autorom tego utworu wersja melodic death - folk metalowa raczej nie przypadłaby do gustu, tak mi podobała się bardzo.

Maciej: Było nieźle, ale…

Miejscami czegoś brakowało. Od tej łyżeczki dziegciu rozpoczynam krótką notkę na temat występu formacji Livermorium, która przyjechała do nas aż z Kędzierzyna-Koźla. Gdy zobaczyłem ich na scenie, zostałem zauroczony. Dobrze prezentowali się na scenie. Pośrodku dwie osoby ubrane w strój ludowy, natomiast pozostała ekipa przywdziała raczej współczesne wdzianka. Bartoszowi to nie odpowiadało, bo dopatrzył się w tym groteski. A mi się podobało i basta!

Muzycznie było całkiem nieźle, miejscami nawet rewelacyjnie. Jednak w poczynaniach „Live” grupy Livermorium słychać niedociągnięcia, brak dopracowanego detalu. To jak z kładzeniem płytek w łazience – każdy chce, żeby były one położone równo. Ubierając to w metaforę, czy Livermorium zagoniłbym dziś do swojej łazienki? Nie. Mam nadzieję, że wszelkie niedociągnięcia (to detale, ale ważne) następnym razem zostaną dopięte na ostatni guzik. Było nieźle, ale może być zajebiście.

Bartosz: Jedz, tańcz i pij póki Ci wystarczy sił!

Jednym słowem Biesiada! O ile folk metal nigdy nie był bliski mojemu muzycznemu sercu, o tyle w wersji Runiki biorę go w ciemno. Panowie pod przewodnictwem niezwykle charyzmatycznej, obdarzonej pięknym głosem wokalistki kupili mnie nie tylko wspomnianą już Biesiadą, (którą wykonali tego wieczoru ku uciesze publiki dwukrotnie), ale i całym występem. Szybkie, skoczne kawałki przeplatały się z nastrojowymi, klimatycznymi balladami oraz nieco cięższymi numerami jak kończący podstawowy set Sabat, w którym nie tylko tytuł kojarzył się z prekursorami heavy metalu.

Maciej: A teraz suchar!

Wiecie jak najprościej w świecie skrócić nazwę „Hannah Montana”? Morhana :D No dobra, koniec suchara. Trochę się z Bartoszem pośmialiśmy, ale w żaden sposób nie mam zamiaru tego ciągnąć, bo kapela, która jako ostatnia pojawiła się na woorowej scenie tamtego wieczoru, zwyczajnie na to nie zasługuje, by stawiać ich obok dziwnej i w sumie żałosnej laski. 

Morhana mieli bardzo trudny orzech do zgryzienia. Przede wszystkim przez poprzedników, którzy zamietli publikę pod scenę, wyciorali i zamordowali mocnym dźwiękiem. Po uderzeniu ze strony Runiki, ludzie nie mieli już w sobie życia. Mocno przerzedziło się tuż przy podeście. Poza tym, nie każdy musi wytrzymać koncert aż 4 kapel. 

Ale dali radę. Bo mimo późnej pory i wszelakich aspektów wyżej wymienionych, zebrali pod scenę sporo osób, które łaknęły folku niczym niemowlę matczynego mleka. Fajne połączenie muzyki folkowej i krystalicznego black metalu. Miejscami przypominali Asgaard z ich pierwszego krążka When the Twilight Set in Again. Dobre, mocne. Tego nam było trzeba na koniec.

***

Maciej: Więc widzisz Bartosz, nie taki folk zły, jak go rysują. Może w końcu zaczniesz słuchać czegoś więcej, jak tylko „Mety”, która skończyła się na Kill’em all :)

Bartosz: Przyznaję, folk jest całkiem w pytkę. A co do „Mety” i Kill’em All to powiem Ci tylko tyle: Metal up your ass!

Ocena redakcji: 7/10

Autorzy: Bartosz Osman i Maciej Urban

Fot. Maksymilian Przybylski