Ciężki koncert Luxtorpedy

Autor: Bartosz Osman 19/05/2016 21:10

Godzina 20. Z głośników płynie Can't Help Falling In Love Elvisa Presleya. Ludzie śpiewają razem z Królem. Po paru chwilach na scenie pojawiają się członkowie Luxtorpedy i zaczynają grać. Publiczność w euforii bawi się już od pierwszych taktów otwierającego koncert numeru – tak NIE wyglądał początek wczorajszego występu Luxtorpedy w Kielcach. Dlaczego?

Powody moim skromnym zdaniem są dwa: brak supportu oraz start imprezy, gdy na oko 1/3 fanów wciąż wchodziła do klubu. Nie wiem, kto zawinił, ekipa klubu czy zespołu, ale na przyszłość warto wyciągnąć wnioski i nie dopuścić do sytuacji, jaka miała wczoraj miejsce.

Godzina 20. Z głośników płynie Can’t Help Falling In Love Elvisa Presleya. Ludzie w napięciu czekają na początek koncertu. Po paru chwilach pośród gromkich braw na scenie pojawiają się członkowie Luxtorpedy. Litza szeroko uśmiechnięty wita się z publicznością, żartuje, opowiada historię jak kiedyś młody chłopak z Kielc poprosił go o nagranie ścieżek gitary – tym chłopakiem był Piotr „Liroy” Marzec. Zaraz po tym startują.

Na początek 3000 świń. Publiczność niewzruszona lekko się buja. Po „trzodzie” przychodzi czas na drugi utwór z debiutanckiego krążka. Jednak Niezalogowany, bo o nim mowa, również nie porywa publiki do wspólnej zabawy. Wtedy popularni „Luxi” wytaczają ciężki kaliber. Trzeci numer to zadedykowana polskim politykom Mowa trawa.

Zobacz galerię zdjęć z koncertu

I od tego kawałka tak naprawdę rozpoczął się wczorajszy koncert. Gdy startował następny w kolejce Autystyczny nikt już nie stał i nie gapił się jak sroka w gnat.

Po „luxtorpedowym” klasyku dostaliśmy część poświęconą promocji nowej płyty. Tytułowy MYWASWYNAS nie powalił, ale i fani niezbyt się angażowali w skandowanie tekstu. Znacznie lepiej wypadł duet Pozdrawiamy oraz Księgowy, a potem…

A potem Litza wykonał serię zapowiedzi, po których klimat całego występu można określić, jako ciężki. Lider Luxtorpedy w sposób niewymuszony, szczery i osobisty przybliżył tematykę oraz genezę utworów takich jak Za wolność, Jak husaria, 44 dni czy Nieobecny Nieznajomy.

Nie można jednak powiedzieć, że już do końca było refleksyjnie, ponuro itp., itd. Pomiędzy tymi numerami dostaliśmy m. in. doskonale rozładowujący napięcie Mambałaga czy niosące nadzieję Od zera i W ciemności.

Na osobną uwagę zasługuje Gdzie ty jesteś, który uzyskał nowy, bardzo interesujący aranż. Zresztą delikatne zmiany w strukturach kawałków można było wczoraj usłyszeć dość często. Podobnie jak krótkie, improwizowane wstawki czy nawet dłuższe fragmenty rockowych klasyków (ciekawe ile osób odnotowało riff z Sunshine of Your Love legendarnej formacji Cream?).

Wróćmy jednak do autorskich numerów Litzy i spółki. Z „luxtorpedowego” katalogu usłyszeliśmy jeszcze m. in. Wilki dwa, Hymn, Silnalina, J’eu Les Poids (znane bardziej pod nazwą Żulepa) oraz Siódme, które zostało zagrane na bis.

A potem już były tylko podziękowania, pokłony, mnóstwo przybitych piątek i rozdanych autografów. Duże brawa za otwartość na fanów po koncercie. Szczególnie dla Litzy, który dwoił się i troił, żeby nikt nie opuścił Wspaku rozczarowany brakiem kontaktu z kimś z zespołu.

Podsumowując, wczorajszy występ był niczym jedno z dzieł Hitchcocka. Zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie tylko rosło. Pomimo wspomnianych wpadek organizacyjnych i nie najlepszego nagłośnienia Luxtorpeda udowodniła swoją klasę. Na koniec pozostaje mieć nadzieję, że na kolejną wizytę popularnych muzyków nie będziemy musieli czekać następnych dwóch lat. Warto również pamiętać o apelu Litzy: - Kielce! Zróbcie wszystko, żebyśmy następnym razem zagrali u Was na świeżym powietrzu!