„Co tam Woodstock... Tylko Woor się liczy!”

Autor: Bartosz Osman 13/06/2016 18:34

W ten sposób podsumował występ Cochise gitarzysta grupy – Wojtek Napora. Kurtuazja? Z pewnością, choć trzeba przyznać, że w sobotni wieczór „chemia” pomiędzy zespołem, a publicznością była wyjątkowa.

Panowie pojawili się na scenie tuż po 21. Zaczęli spokojnie, nastrojowo od tytułowego numeru z ostatniego krążka. To był doskonały wybór, ponieważ The Sun Also Rises For Unicorns świetnie wprowadziło dość licznie zgromadzoną publiczność w koncert. Można powiedzieć, że tym jednym numerem Cochise rozgrzał fanów pod sceną lepiej niż zrobiłby to niejeden support.

Ogromnym atutem tej pochodzącej z Białegostoku formacji jest świetny, gitarowo – basowy duet. Panowie potwierdzili w sobotę to, co już dawno udowodnili Black Sabbath, Led Zeppelin czy Pantera – do grania ciężkiej muzyki wcale nie są potrzebni dwaj gitarzyści w składzie. „Wystarczy” odpowiednie brzmienie, zgranie i umiejętności. A tych ani Wojtkowi, ani Radkowi odmówić nie można.

Zobacz galerię zdjęć z koncertu

Świetnie spisał się również Czarek, którego poprzednim razem w Woorze zabrakło. I choć całkiem udanie zastąpił go wtedy Argon z formacji Ostrov, to styl Czarka jest nie do podrobienia. Częste podrywanie się zza zestawu, wchodzenie w interakcję z publiką i zachęcanie jej do jeszcze intensywniejszej zabawy – to jego cechy rozpoznawcze. A perkusyjne solo, którym nas w sobotę uraczył zapamiętam naprawdę na długo.

Jednak na szczególne wyróżnienie zasługuje Paweł, który nie czuł się tego wieczoru najlepiej. Gdybym nie wiedział o tym wcześniej, to po samym występie w życiu bym się nie domyślił, że może być coś nie tak. Małaszyński po raz kolejny udowodnił, że na scenie czuje się niczym Lemmy w basenie whisky ryba w wodzie. Nie zabrakło żartów i rozmów z publiką (Zajebią mnie jak tak zaśpiewam na Woodstock. Powiedzą, że to jakiś terrorysta – powiedział po swoim wokalnym popisie w jednym z numerów), No i sam głos. Słychać, że wokalnie Paweł wciąż się rozwija i aż strach pomyśleć, co będzie dalej.

Jeśli do świetnej dyspozycji zespołu dodamy jeszcze selektywne nagłośnienie, dynamiczne światła, dobrze ułożoną setlistę (warto wspomnieć, że obok rewelacyjnie zagranego coveru Five to One Doorsów czy wykonanego na bis MLB pojawiły się dwa nowe utwory, które powinny znaleźć się na nadchodzącej płycie Cochise planowanej na przyszły rok) oraz żywiołowo reagującą publiczność dostaniemy przyprawiający o gęsią skórkę koncert. I tak właśnie było w sobotę. Półtorej godziny permanentnej gęsiej skórki.

Podsumowując: na ten moment występ Cochise jest według mnie najmocniejszym kandydatem do koncertu roku 2016 w Kielcach. Ba! Jeśli chłopaki utrzymają taką formę (a nie widzę powodów żeby miało być inaczej) to na Przystanku Woodstock będą jednymi z faworytów do Złotego Bączka. Życzę im powodzenia i czekam na kolejną wizytę w Kielcach!