„Wcale nie jest super, kiedy stoisz na scenie i czujesz się jak niepotrzebny debil”

Autor: Maciej Urban 26/10/2016 19:20

Raptem niewiele ponad 40 procent fanów tego zespołu jest z Polski. Gdzie pozostali? Są m.in. na Słowacji, Ukrainie, w Rosji, Stanach Zjednoczonych, Japonii, a także Ameryce Łacińskiej. Naturalną koleją rzeczy okazało się, że rozmawialiśmy na temat ekspansji na cały świat. Ale nie tylko. Było o hejcie, kieleckim minimalizmie, przeszłości, czy… Bogurodzicy. To wywiad o ciężkiej pracy i poświęceniu.

Z formacją Ninja Syndrom tym razem spotkaliśmy się w kieleckiej kawiarni Tiffany Cafe. O dziwo, elegancki wystrój i idealnie dopasowana kolorystyka wpisała się w charakter rozmowy na temat współczesnej muzyki metalowej. Wraz z rozpoczynającą się rozmową, krzyk podnosiły łyżeczki do mieszania cukru, rozbijające się o brzegi filiżanek napełnionych kawą. W tle unosiły się rozmowy pozostałych gości, a także muzyka. Lekka, stonowana, niczym nieprzypominająca klimatów, o których właśnie rozmawialiśmy.

Zapraszamy do przeczytania obszernej rozmowy z Filipem Gołdą „Ajsu”, Michałem Krysińskim „Karaz” oraz Radkiem Kielchem z grupy Ninja Syndrom.

Maciej Urban: Ciężko robi się wywiady z ludźmi, którzy są niezdyscyplinowani i nie zachowują się normalnie już na samym początku…  

Ajsu: Dlaczego nienormalnie? Przecież siedzimy kulturalnie, pijemy sobie kawkę...

Radek: Jak chcesz, to będziemy bardzo profesjonalni! 

Karaz: Jak to ma być profesjonalne spotkanie, to ja wstaję i wychodzę, bo to tak nieprofesjonalne spotkanie… 

Masz rację. Na dobrą sprawę nie mam nawet przygotowanego zestawu pytań.

Karaz: I dobrze. Zwykle wywiady opierają się na zadawaniu pytań, ale możemy od tego odejść. To sobie powycinasz, czego nie potrzeba (śmiech).

Na początek chciałbym dowiedzieć się, jak wygląda obecna sytuacja personalna Ninja Syndrom vol. 1.5. Mówię tak, ponieważ 1.0 miało miejsce dawno temu za sprawą Karaza („NS” jako projekt hiphopowy powstało w 1996 roku – przyp. red.). 

Ajsu: Karaz pamięta jeszcze czasy bitwy pod Grunwaldem. Playlista Jagiełły była taka, że grała Bogurodzica i Ninja Syndrom. 

Karaz: Jest nawet podejrzenie, że to Ninja Syndrom zrobiło Bogurodzicę. 

Radek: A Karaz pisał teksty! 

(Śmiech)

Z kapeli wypadły trzy osoby, a doszły tylko dwie. Macie nowego perkusistę, gitarzystę, a basisty brak.

Radek: Basista jest, ale go nie widać. 

Ajsu: Mamy pasmo będące wypełnieniem całości. Ciężko to odnieść jako bardzo autonomiczny instrument. Akurat brak basu na scenie, jako osoby, jest mniejszą ujmą, tym bardziej, jeżeli jest on w paśmie, niż brak gitarzysty. Zdarzało się w historii muzyki, że kapele grały nawet bez perkusistów, z loopów perkusyjnych. Wizualnie było trochę słabo, ale nie aż tak źle, jak mogło się wydawać.

Jakby ktoś chciał u was grać na basie, odeślecie go z kwitkiem?

Karaz: To nie jest tak. Nie zamykamy się na basistów, nie jesteśmy obrażeni. Podjęliśmy decyzję, że czekamy na muzyka, o którym marzymy. Nie może być pierwszy lepszy z brzegu, bo nie mamy innego wyjścia. Bo w takiej sytuacji lepszy jest laptop. Nie woła o jedzenie, nie ma żadnych żądań. Jeżeli osób jest mniej, łatwiej o dobrą atmosferę w kapeli. 

Radek: Ciężko w okolicy znaleźć „basmena”, który chciałby i ciągnąłby to ideowo.

Karaz: Szukanie basisty dla tego zespołu nie jest priorytetem. Perkusistę owszem, musieliśmy znaleźć. W tym przypadku nie robimy z tego tragedii. 

Co w takim razie jest dla was priorytetem? 

Karaz: Chyba tak zwana eksplozja...

Radek: Smaku! 

Karaz: Chodzi o efekt domina. Ruszenie klocuszka i rozsypanie pozostałych. Zapchanie internetu, dotarcie, gdzie się tylko da. To jest priorytet. Wywalenie swojego produktu jak najdalej się da.

Macie na to przemyślaną strategię działania? Albo chociaż plan? Czy lecicie na żywioł?

Ajsu: Do końca roku mamy kilka bookingów. Dochodzą nowe. Na przyszły rok powoli coś się klaruje. To będą świetne akcje. Ale nie wiemy, co zrobić, żeby nagle mieć milion odsłon. 

Radek: To musi się samo stać. 

Ajsu: Ale nic się samo nie dzieje! 

Radek: Nie o to mi chodzi. To musi się dziać po kolei. Etapowo.

Karaz: Konsekwentnie.

Ajsu: Wiesz, kropla drąży skałę, ale tylko jeżeli jesteś konsekwentny. Nawet nie chodzi o marketing. Trzeba mieć obraną drogę muzyczną. Jeżeli jest ona realizowana, to prędzej, czy później to zagra. Na poważnie zaczęliśmy działać 1,5 roku temu. Fanpage, który założył Karaz, miał wtedy 120 lajków. Teraz jest ponad 1000, a zagraliśmy mniej niż chcieliśmy. To jest oparte na internecie. Patrząc na bandy w naszym regionie, które grają dalece dłużej jako jeden aglomerat osób, wciąż nie osiągnęły tego rezultatu. My o to nie zabiegaliśmy.

Mało tego, osiągamy na nim niezłe zasięgi. Gadałem kiedyś ze znajomym, który prowadzi sklep. Też żyje w internecie. Chłop ma kilkanaście tysięcy polubień i był w szoku, że przy tak niewielkiej liczbie jesteśmy w stanie złapać tak duże zasięgi. Nasi fani są skuteczni, reagują na ten content. Ten 1000 lajków to nie liczba, tylko prawdziwi fani.

Patrząc na wasze perturbacje, zdaje się, że jesteście w stanie poradzić sobie w każdej kryzysowej sytuacji.

Ajsu: Na pewno. Myślimy o tym poważnie. To, że opuściło nas kilka osób, nie znaczy, że mamy się pozawijać. 

Karaz: Robiłem w życiu wiele produkcji. Za każdym razem odpowiednia ilość osób musi wytrzymać ten nieprzychylny rutynowy czas. Wcześniej za każdym razem ludzie odpuszczali, bo nie było kogoś, z kim można ciągnąć ten temat dalej. Bo nie dzieje się, a miało się dziać. Tutaj natomiast zostali tacy ludzie, których nie interesuje, że się nie dzieje. Przyjęliśmy inny tok myślenia. Nie dzieje się? ZRÓBMY COŚ, ŻEBY SIĘ DZIAŁO! Wyzbyliśmy się marudzenia i czarnowidztwa. Najwięcej roboty trzeba włożyć w momencie, w którym się nie dzieje i kiedy zaczyna się dziać. 

Ajsu: Myślę, że najwięcej roboty trzeba włożyć właśnie wtedy, kiedy się dzieje. Nie ma żartów, bo odbiorcy od nas oczekują. My to odczuwamy, a daleko jeszcze do tego, gdy ta presja będzie rzeczywiście ogromna. Pierwsza „epka” została dobrze przyjęta, było spoko. Feel był pozytywny. Natomiast ludzie myśleli, że EPII będzie inne, a jest skomplikowane, trochę cięższe, dlatego odpaliła na dwa razy. 

Karaz: I już można wpaść w panikę. 

Ajsu: Możesz po prostu zacząć się zastanawiać, czy trzeba robić to samo. Nie, pomału. Zobaczmy, jak możemy robić to, co faktycznie chcemy robić, ubierając to w zjadliwą formę, żeby się zgadzało.

W takim razie czego wypadkową jest singiel „W cieniu”? Pytam, bo to numer inny niż te z drugiej EP, jak również odbiegający od waszego debiutu.

Ajsu: Jest reakcją na to, że od roku słyszymy, dlaczego tego kawałka jeszcze nie nagraliśmy. Z racji tego, że w starej formie nigdy go nie lubiliśmy, uznaliśmy, że do niego wrócimy, ale zmieniając go w istotny sposób. W zasadzie został z niego tylko tekst. 

Karaz: Muzycznie ten numer coś pokazuje. Zrobiliśmy go pod wpływem tego, co teraz myślimy. Ale koncepcja wydania go w postaci singla jest kwintesencją kolejnych wydarzeń. Mamy planik zasypywania internetu, robiąc dla was więcej pojedynczych produkcji. Bez albumów, wydumanych produkcji. Otwieramy sobie tym samym furteczkę i będziemy sobie kombinować. Bez sznytu, że to musi być takie, a nie inne. Nic nie musi. 

Ajsu: To jest fajne, bo nawet jeżeli wrzucasz te numery luźno, ciągle możesz zrobić z nich longplaya. To dodatkowa korzyść, bo każdy z kawałków pochodzi z różnych okresów. Nie będą zrobione siłą rzeczy w ten sam sposób. Pewien smak i zasada brzmienia „NS” pozostaną, bo są głębsze, niż aktualny pomysł na muzykę. Ten element „factor” się nie zmieni. A możesz je potem inaczej zrealizować, by ostatecznie były spójne. Masz tym samym zróżnicowany materiał, jaki jest fajnym fundamentem do płyty długogrającej. To nie są zawsze zajebiście premierowe kawałki, ale dużo zespołów tak to robiło. Jak na przykład Hacktivist. Pierwsza ich płyta wyszła wtedy, kiedy byli już sławni. 

Karaz: To daje nam wolność. Nie zmęczymy się materiałem, bo utwory robimy sobie w miesiąc. Jest duża szansa, że będziemy się tym ciągle jarać. Inaczej jest przy LP, gdzie po połowie roku bawienia się 15 numerami, w najważniejszym momencie siadają ci cycki. Akurat wtedy, kiedy masz to w ręce, nie posiadasz kompletnie siły, żeby to promować.

Płyta nie jest wam teraz potrzebna?

Karaz: Nam na razie nie. Nie wiem jak z publiką. Powiem ci szczerze, że nie musimy w ogóle mieć płyt. To i tak rozchodzi się o robienia PIOSENEK. A to, że są one ubierane w jakąś płytę... To jakby akcja pod tytułem: wrzućmy przepisy w jedną książkę. 

Ajsu: Płyta ma być efektem konkretnej pracy, a nie wydumanym postanowieniem, że do tego czasu mamy zrobić płytę. 

Karaz: Tak było z EPII. Narzuciliśmy sobie sztywny deadline i nie mieliśmy wolności. Może dlatego jest ona spięta, bardziej „sciśnieniowana”. Taka jest.

Kiedy patrzycie na te wydawnictwa z perspektywy czasu, jesteście w stanie ocenić je w bardziej, lub mniej krytyczny sposób?

Ajsu: Jestem w stanie coś takiego zrobić.

Karaz: Swoje?  

Jak najbardziej tak. 

Ajsu: No po kolei. Proszę bardzo. Zaczynaj. 

Karaz: Jedynka to świetny okres, bo wtedy kompletnie nie wiedzieliśmy, co chcemy. Zrobiliśmy coś takiego i odpaliło. Rewelacyjny moment. Z kolei dwójka – dużo ciśnień, sprawdzanie swoich możliwości. Gdzieś połowa zespołu odleciała muzycznie w jedną stronę, a druga nie odleciała z nami. Efekt końcowy, jaki jest, każdy wie. Najnowszy singiel to jakby podsumowanie tych okresów i wyciąganie wniosków. Tak bym to nazwał.  

Ajsu: Nie żałujemy żadnej z nich. Jednak mam zarzuty do każdej. Trzeba sobie jednak zdać sprawę, że jeżeli coś wypuszczasz i jesteś w stosunku do tego totalnie bezkrytyczny, to przegrałeś. 

Radek: Na pewno ostatnie „W cieniu” jest jakby wypadkową. Siedzi ona pomiędzy EPI, a EPII. Teraz jesteśmy między nimi. Ale to nie jest nasza ostateczna wizja, bo kolejny kawałek wygląda już zupełnie inaczej. Możemy sobie na to pozwolić. Nie mamy żadnych ram. 

Karaz: Ale my zrobiliśmy dopiero 10 piosenek. Nawet nie wykształtowaliśmy swojego definitywnego stylu. To nawet nie jest album. Ciężko nam powiedzieć, jak ten zespół będzie wyglądał. To tylko 10 piosenek. Jest reakcja ludzi, ale głównie w regionie. I ciężko powiedzieć, czy to sukces, czy już klapa. Nie wiem, skąd to spięcie i jakieś ciśnienie, że my tutaj jesteśmy nie wiadomo jakimi królami życia. Kurde, my zrobiliśmy show w mieście naszym, gdzie nas wszyscy znają. Chłopie,  tego bym nie zrobił, zrobiłbym coś innego, też byłoby show. Nie podniecajmy się niezdrowo. Jak zaprosi mnie Wojewódzki, to pogadamy (śmiech).

Ponoć troszeczkę gwiazdorzycie. Zgadza się?

Radek: To tylko Karaz…

Karaz: Taaa, gwiazdorzymy. Robię to od 20 lat człowieku, to mogę sobie chociaż pogwiazdorzyć? 

(Śmiech)

Kiedyś wydawało mi się, że Karaz rzeczywiście gwiazdorzy. A to taki skromny chłopak…

Karaz: Tak, skromny chłopak z dzielni... Kochani, ale po co się to robi? Żeby ktoś, gdzieś tam się jarał naszą twórczością i żeby sobie podnosić ego tylko i wyłącznie. Po nic tego się nie robi. Takie są prawa artysty. 

Ajsu: Ja lubię napisać fajną piosenkę.

Wróćmy do tematu. Macie 10 utworów…

Radek: I nie mamy zamiaru ich wypuszczać taśmowo. 

Ajsu: Dbamy o luźny przepływ emocji i nastrojów. To było głupie, ale pewnego dnia stwierdziliśmy, że nagramy piosenkę. Przez trzy dni rzeźbiliśmy jakieś lipy i kutas. Każdy pomysł szedł do kosza. Po sześć godzin pracy, o 2 w nocy w chacie. I nic. Haltowałem pomysły, bo były chujowe. To chujowe, tamto chujowe. Cały czas chujowe. 

Karaz: I nagle przyszedł jeden dzień. Nie wiadomo skąd. „Srututut”, w ciągu 30 minut wyklarował się cały pomysł. Po co było się męczyć? 

Ajsu: Nie ma sensu wypuszczać czegoś w regularnych odstępach. 

Radek: Deadline nie jest najlepszym rozwiązaniem. 

Ajsu: Padło kiedyś pytanie, czy pomysły, które haltuję, po prostu mi się nie podobają, czy one są po prostu słabe. Zacząłem się zastanawiać nad tą odpowiedzią, co było idiotyczne, gdyż odpowiedź jest prosta, czy ja myślę o tym w sposób obiektywny. Ale jednak z trzeciej strony, nie możemy wypuścić czegoś, co nam się nie podoba. 

Radek: To byłoby sprzeczne, gdybyśmy wypuszczali coś tylko dlatego, bo nadchodzi koniec miesiąca. To byłoby bez sensu. Równie dobrze możemy zmiksować Dudziakową i puścić to w eter. 

A ludzie generalnie się spinają, mają ból dupy. Chcemy robić muzę, a im to kurwa przeszkadza.

Czujecie się hejtowani ze wszystkich stron?

Radek: Nie. 

Karaz: Z kilku.

Ajsu: To w sumie jest nawet zabawne. Mogę się wkurwiać, bo jestem pod tym kątem dość impulsywny i każdy siedzący tutaj widział już, jak się pienię czasami. Ale jak się uspokoję, zjem coś, bo wtedy jestem głodny najczęściej, piję kawunię i myślę: no dobra, spina się ziomek jeden z drugim... Tylko, że co to w ogólnym rozrachunku daje mi i przede wszystkim tobie? Nam, że w ogóle cię zauważymy, w mega pejoratywnym znaczeniu. Że jest taki ktoś, osoba, zespół, whatever. Tylko tak się składa, że mamy różne możliwości i planujemy większą trasę, chcielibyśmy zauważyć taki band w kontekście pozytywnym, by zaprosić na wspólny wyjazd. Przecież można sobie pojechać w grupie w Polskę i sobie pograć... W innej sytuacji będzie o to ciężko. 

Nie chcę zabrzmieć nieskromnie, ale w naszym województwie jest raptem kilka kapel, które o takich rzeczach, jak wyjazd poza to miasto, w ogóle myślą. Jest Ninja Syndrom, Hook, który w tym momencie jest serdecznie pozdrawiany. To są przeziomale. Jeszcze kilka ekip się znajdzie. Nie liczę topowych, albo przebrzmiałych kapel, tylko te, które zaczynają swoją przygodę.

Nie mamy zbyt wielu solidnych zespołów w regionie?

Karaz: Ja na przykład popieram wszystkie zespoły, które sensownie myślą o swojej twórczości. Chcą wyjść z miasta i zrobić coś na zewnątrz. To będzie Hook, Wolni Ludzie, Folya, Authority, Atom (Ajsu: pozdrawiam serdecznie), Stiff. Jest jeszcze kilka, ale musiałbym sobie głowę przefiltrować. Ale są. 

Na czym pic polega? Nie będę się z chłopakami zmóżdżał i podniecał kapelkami, które siedzą w miejscu i nie wykazują nawet krzyny chęci zrobienia czegoś więcej, niż lajka w Kielcach. To jest nie nasz poziom załatwiania interesów muzycznych. Inaczej o tym myślimy i wolę funkcjonować z ludźmi z takiej płaszczyzny działania w muzyce. Tamto to jest garaż. A ja się w nim już nasiedziałem. Ile można siedzieć w garażu? To wybór każdego człowieka.

Ajsu: Racja. Ludzie nieraz z pełną świadomością spotykają się raz, dwa razy w tygodniu, żeby sobie pograć, posiedzieć, bez ambicji, BEZ HEJTU na kogoś innego, to jest OK. 

Karaz: The Fork jest taki, że spotykają się dla czystej rozrywki. Jak ktoś zaproponuje koncert za fajne pieniądze, oni przyjadą i zagrają. Ale oni nie szukają koncertów, nie biegają za promocją. Spotykają się wieczorkiem i sobie przyjacielsko grają próbki, uśmiechają się do siebie. Bez spiny. Muzyka dla muzyki. Też się da. Props. 

Ajsu: Najgorszą sytuacją jest to, kiedy faktycznie spotykasz się w garażu, nie zabiegasz o coś więcej, ale oczekiwania masz. Liczysz na telefon ze Stanów w środku nocy typu: „DIEŃ DOBRY, BĘDZIE MIĘDZYNARODOWA, CZY ŁĄCZYĆ”, wiesz...

Radek: To jest przyjęte myślenie. Ludzie naczytali się Wikipedii, jak to zaczynała Metallica, Korn. O tym, że oni grali przy barze, przyszedł łowca talentów itd. Za chwilę mamy sponsora, busa, trasa... kariera. 

Ajsu: Czemu mówisz o nas?

(Śmiech)

Radek: Bo jesteśmy wpisani w Wikipedię!

Ajsu: Trzeba mieć świadomość, że to nie te czasy. Internet jest ogromny. Mamy zalew informacji. Trzeba dbać o to, żeby być bardziej na wierzchu. Jak ktoś mnie hejtuje i mówi, że zrobiłem chujowy numer, biorę na klatę. Spoko. Ale jak słyszę, że nic nie robimy, a muzyka też średnia, mam ochotę wgryźć się w tętnicę. Mało śpimy, pracujemy, kombinujemy, brandujemy busa, tworzymy grafiki w mediach społecznościowych, wykonujemy informacje prasowe, a mamy jeszcze gitarzystę dojeżdżającego z Warszawy, który musi na to poświęcić dodatkowy czas. To masa roboty, której muzyka jest tylko niewielkim wycinkiem.

Karaz: Generalnie social media to dział gospodarki. 

Ajsu: Ale nie tylko to. 

Radek: W tym wszystkim musi być czas na koncerty i robienie muzyki. 

Karaz: A dobrze byłoby się wyspać, syna przytulić, no i żeby żona nie zabiła. 

Radek: Nasze wkurwienie nie wynika z hejtu innych ludzi, tylko braku zrozumienia. Siedzisz w garażu, walisz seta po kątach, wypuszczasz muzę, potem mówisz, że jesteś świetny, wręcz genialny, a swoje mniemanie opierasz na opinii mamusi i brata. Wierzysz, że wszystko samo pójdzie. Potem umieszczasz nagrania na YouTube i dziwisz się, że masz tylko 300 odsłon. Jak to? Przecież tyle pracy wykonałeś! Do tego większość kapel gra muzę swojego dzieciństwa...

Ajsu: To akurat jest OK.  

Karaz: Aaaaa... Do tego zaraz usłyszysz, że Ninja Syndrom to ci „wybujani internetowo”. Wybujani? Te 1000 lajków? 

Radek: Proszę cię, to jest śmieszne.

Z czego wynika wasze „wybujanie internetowe”?

Radek: Bo dobrze byłoby, jakbyśmy nie robili nic. Przecież na pytanie o wywiad mogliśmy ci odpowiedzieć stary, że odpuszczamy, bo lepiej jest „zabiedzywać”. 

Karaz: Ale Radek! Ty masz znajomych za bardzo wybujanych internetowo. Nie masz 4 osób na koncie, tylko 304.

Panowie, co to jest 1000 lajków? To są promile. W hip-hopie to jakieś pierwsze 5 minut. To są żarty. Wiem, że muzyka rock-metal jest ograniczona swoją subkulturą do niszy. Ale weźcie klapki odegnijcie na chwilę. Zobaczcie, że jest takie coś, jak disco polo. Możemy lubić, albo nie. Ale właśnie tam są zasięgi i ilości polubień takie, że jakbyśmy wrzucili jeden numer w zasięg Weekendu, to w tym momencie wszyscy w Polsce i zagranicą śpiewaliby Ninja Syndrom.

Ajsu: Ale stary. Ostatnio na Stadionie Narodowym był fest na 70 tys. osób. Totalna prywata. Zenon Martyniuk itd. Na tym się zarabia. 

Karaz: Rozumiecie? Żeby subkultura wykupywała stadion na zrobienie koncertu? Czasy legend rocka powoli się kończą. Generowanie artystów to pstryk. Sezon w sezon. Nie ma jak kiedyś, za czasów Queen, że robisz 20 albumów, trasę przez dwa lata. Dziś Queen nie sprzedałby się za Chiny Ludowe. 

Radek: Wiem, jak jest w MTV. Kolega brata siostry żony matki mi opowiadał. 

Oni sobie siedzą normalnie przy kawce i mówią: „kurde wiesz, jest luty, a w czerwcu trzeba zajebać hita. Dzwon do Jacka Cygana. Ja zadzwonię do Agnieszki. Fajna dupa! Cześć Aga, co robisz? Tipsy malujesz? Słuchaj, jest sprawa. Ty się trochę pokręcisz po mieście, pokręcisz tyłkiem, Jacek Cygan napisze ci tekst, Maryśka od nas z biura zaśpiewa, a ty masz ładnie wyglądać”.

No, tak wygląda show business! 

Wy swoje show w najbliższych czasie będzie pokazywać w Polsce, ale również zagranicą.

Karaz: Zaczynamy od Starmana w Kielcach, a potem niekończące się pasmo wyjazdów, sukcesów, które mamy nadzieję podtrzymać do końca życia. Nowe terminy cały czas się bukują. 

Ajsu: Wyjeżdżamy wreszcie poza granice kraju. Mamy w toku akcje na Słowacji, w Bułgarii, Chorwacji. Na Ukrainie chyba ze dwa będą, ale trochę boję się (śmiech). Dotarliśmy do momentu, w którym zasięg lokalnym nam nie wystarczy. Tutaj znajomi poklepią po plecach i jest OK. Ale ile można robić muzę dla 250 osób?

Wyjazdy zapewne okażą się brutalnym starciem z rzeczywistością.

Radek: Myślę, że jesteśmy już tak doświadczeni, że przeżyjemy.  

Karaz: Jako, że jeździłem m.in. z panem Liroyem, otarłem się o „dżoby”, gdzie ludzi masz po horyzont. Wiadomo, marzenie każdego. 

Natomiast to wcale nie jest tak, że jak są tłumy, to masz najlepsze koncerty. Wcale nie! Bardzo często przy takich wielkich imprezach jesteś jedną z gwiazd. Zdarza się, że występujesz sobie z Liroyem, a w tłumie słyszysz: „dawaj Chada, wypierdalaj! Dawaj Chada”. Czujesz się na tej scenie jak niepotrzebny debil i to wcale nie jest super.  A jak jedziesz sobie do klubu, gdzie masz powiedzmy 200 albo nawet 50 osób, wszyscy przyszyli tylko i wyłącznie dla ciebie. Wtedy nikt nie krzyknie „ty chuju”, a wręcz wszyscy cię poklepią, wezmą autograf. To bardzo wydumana historia... Wolę pojechać na Słowację i być przekonanym, że przyjdą na mnie 3 osoby, ale to są osoby ze Słowacji, które same trafiły na mój zespół.

Radek: Jestem przekonany, że będzie tam tylko kilka osób. Ale będzie fajnie. 

Ajsu: Nastawiamy się na zero. Każda dodatkowa osoba jest przyjemnym doświadczeniem i zaskoczeniem. Chcemy tak działać cały 2017 rok. 

Karaz: Trzecia sprawa jest taka, że łapiesz kontakt z klubem. Po dobrej akcji można tam wrócić za kilka lat. Przy okazji odwiedzimy fajne miejsca. Przygoda!

Prawdopodobnie dla ciebie ogromną przygodą jest sam przeskok w muzykę rockową.

Karaz: W swoim wcześniejszym życiu nie słuchałem muzyki gitarowej, bo jarałem się czym innym. Ale tamten groove jakby przejadł mi się, po czym okazało się, że koledzy pokazali mi coś innego. Zacząłem się tym jarać.  Słuchając dzisiaj tej owej muzyki rockowo-metalowej, specjalnie nie wrzucam sobie tak zwanych korzeni typu Metallica itd. Nie chcę zniszczyć tego, co poznaję, co jest dla mnie świeżością.

Bo czuję się, jak wtedy, kiedy poznawałem hip-hop. Tak samo będąc w hip-hopie, nie słuchałem bluesa. Nie potrzebowałem tego. Często jest tak, że nie słucham muzyki dla przyjemności. Od 20 lat sam robię muzę jako twórca i jakby zawsze słucham jej pod kątem materiału, z perspektywą tego, co robię. Jak robiłem płytę z „Forkami”, które miały sznyt funkowy, to słuchałem na przykład RHCP, by kumać gatunek, w którym obracają się moi muzycy. Robiłem to, żeby czuć się swobodnie. Teraz jest podobnie. Natomiast nie jest mi potrzebne wysłuchiwanie gitarowych riffów i darcia się pana z Metalliki, bo dziś całkowicie inaczej gra się na gitarze oraz inaczej drze koparę.

Nazwałbyś się najemnikiem?

Karaz: Całe życie byłem takim wykonawcą. Nawet jak robiłem płyty hiphopowe, to nie były one tak hiphopowe, jak chciał tego Glam Rap, tylko jak wynikało to z posiadanych muzyków, producentów, własnej ochoty. Nie było szufladek i myślenia, że tak się robi. Jak Kajmany brały beaty od Gutjarów, to ja właśnie wtedy stwierdzałem, że jak wszyscy od nich biorą, to ja tego nie zrobię. Zawsze tak było, dlatego pewnie jestem tu, gdzie jestem. Ale to sprawia mi przyjemność. 

Ajsu: Gardzisz?  

Radek: Przynajmniej masz otwarty łeb! 

Karaz: Jaram się. Lubię eksperymentować, a nie szufladkować.

Gdzie kończy się najemnictwo, a zaczyna jaranie?

Karaz: Tylko przy podjęciu własnej decyzji. Albo robisz z siebie skarboneczkę do zarabiania pieniędzy, albo swoje JA. Oczywiście raperzy mają taką teorię, że wyrażają się tekstami, a muzykę niech robią superproducenci amerykańscy najlepiej. Powiedzmy sobie szczerze, kiedy słuchamy rapu super mainstramowego, on nie jest wyrazem prawdziwej myśli rapera, tylko dobrze stargetowanym tekstem.

Jaki jest target Ninja Syndrom?

Radek: Robimy muzę, która może trafić do faceta do 60., jak i nastolatków. 

Ajsu: Ostatnio pisał do nas 12-letni chłopczyk. Zaznaczał, że muza jest super, bardzo mu się podoba, kocha to. Jak jeszcze przyjdzie kiedyś z rodzicami na koncert, będzie mega czad. 

Karaz: Szufladki i targety zabijają twórczość artystyczną, bo trzeba się czegoś trzymać. Spójrzmy na historię klubów muzycznych. Kiedy ma on swoją niewymuszoną ideologię, którą tworzą ludzie, wszystko jest fajnie. A jak wchodzi w to oszalały menadżer, robiąc jakieś targetowanie, okazuje się że klub leci. To samo jest z rozgłośniami radiowymi. Ludzie lubią, bo fajne. A wchodzi pan, bo trzeba „wypimpowac” radio, robi się targetowanie, przez co z takiej  „Czwórki” robi się kasztan. 

Można mnożyć takie przypadki. Jedynym targetem, jaki chcemy osiągnąć, są ludzie młodsi od nas. Nie dlatego, że dążymy do gimbazy. Nie o to chodzi. Na super popularność mamy kilka lat, a ci ludzie rosną. Jak chcesz za 10 lat być na topie, trzeba uruchomić mechanizmy u ludzi, którzy za ten czas będą w wieku produkcyjnym. To jest ruch targetowy, ale przyszłościowy.

Ajsu: Facebook oraz YouTube mówią nam, że najwięcej odbiorców mamy wśród mężczyzn w przedziale 22-35 lat. W Polsce odsetek tych odbiorców to ponad 40 procent. Posiadamy spore grono słuchaczy w Stanach, Japonii, Ameryce Łacińskiej. 

Radek: Internet to piękna rzecz. 

Ajsu: Jak się umie internet, to jest przepotężna siła. My się uczymy umieć.

I na pewno wyprzedzacie świętokrzyskie w tym aspekcie.

Ajsu: Trzeba myśleć o sprzedawaniu contenetu. 

Karaz: Wydaje mi się, że rock w naszym mieście złapał się w pułapkę subkultury. Kojarzymy ją z Woorem, Tunelem. Na tle musi być obskubana ścina itd. To nie Calvin Klein, tylko wytarta papa i glany mające 600 lat. To lekko punkowy sposób bycia, czyli w dupie mieć. Taka lekka wegetacja. Nie ma dążenia do bycia super. 

Ajsu: Tu się nie zgodzę, bo sam byłem metalem, pancernym szogunem...

Karaz: Indywidualne postawy są oczywiście różne, ale sama subkultura ma ten sznyt. I nagle nie wpisuje się w niego takie internetowe walenie glamem, że jesteśmy świetni, do przodu. Przyszedłem z subkultury, gdzie łańcuchy wiszą, pierścienie i lowridery jeżdżą, a tu bida z nędzą, nie ma nic w lodówce, a tam miałem kawior i homary...

(Śmiech)

Radek: Problem polega na tym, że niektórych to boli. Okazuje się, że jak coś wygląda dobrze, to jest niedobrze. To jest za dobrze. I jak to wygląda, jak oni mogą, przecież w Kielcach tego nie można robić. Oni zachowują się jak gwiazdeczki ze Stanów, a oni są z Kielc. 

Ajsu: Że to nie wypada, z czym w sumie spotkaliśmy się. Co ciekawe, takie osoby słuchają amerykańskiej muzy. Ale o czym my mówimy. Iron Maiden lata własnym Jumbo Jetem. To jest „jak tak można”, a nie że sobie zrobisz sesję zdjęciową na plakat. Na Boga! 

Radek: Kurwa! 

Ajsu: No właśnie. Ktoś postrzega nas nie w tej skali, jak wypada. 

Radek: „Przecież jesteście z Kielc, więc nie możecie robić takich rzeczy? No jak? Ogarnijcie się, kim wy kurwa jesteście?”.  

Karaz: Wszyscy kopiemy dół, każdy używa łopaty, a ja wjeżdżam z koparką i słyszę „ale chuj”. To coś takiego.

Czy wasz progres jest za duży w stosunku do panującej sytuacji w regionie?

Karaz: NIE, to ich sposób działania jest za mały, przez co nasz wygląda, że łohohoho. 

Radek: Nasz staje się rażąco duży. 

Karaz: Oni nic nie robią, dlatego my wyglądamy, jakbyśmy nie wiadomo ile robili. W porównaniu z topowymi gwiazdami hip-hopu to my robimy niewiele. Borixon non stop w telefonie siedzi. Niedługo każe sobie zainstalować go w oczach, bo palce bolą. Jakbyśmy wszyscy tyle robili, okazałoby się to normalne. 

Ajsu: To nie jest tak, że my po kimś jeździmy.

Karaz: Nas boli, że ktoś ma pretensje, bo w ogóle coś robimy. 

Ajsu: Jak można mieć komuś za złe, że coś robi? 

Radek: Taka frustracja i niepotrzebna zawiść. 

Karaz: To, co mamy dzisiaj, jest efektem naszej pracy. Nic nam z nieba nie spadło. 

Ajsu: Ale z trzeciej strony nie mamy znowu tyle. Ważne, że zajawki mamy najwięcej. Chcemy spotkać się 6 dni pod rząd w studiu i próbować. Mamy miesiąc do koncertu i na każdy tydzień mamy plan, żeby ten koncert był widoczny. Ktoś wrzuca wydarzenie miesiąc przed, nic się z tym nie dzieje, po czym jest zdumiony, że na imprezie w jego rodzinnym mieście jest 20 osób. 

Radek: Albo rozkleja plakaty dwa dni przed...

Ajsu: To już powinna być trzecia transza plakatów.

Czyli w Kielcach tekst Kazika „inni mają jeszcze gorzej” jest jak najbardziej aktualny? 

Ajsu: Wolałbym, żebyśmy wszyscy mieli jeszcze lepiej szczerze mówiąc.

Karaz: Można zebrać kilka ekip ze świętokrzyskiego. Być może trzy, albo cztery i zrobić trasę po Polsce. Mógłby wejść w to finansowo na przykład prezydent miasta, jacyś sponsorzy, a całość opatrzyć mianem „Kielce rockują”. I byłoby pięknie. 

Ale nie. „Dlaczego ja mam z nimi jechać? To może my miejmy tę trasę tylko dla siebie? Po co nam oni? Zrobią sobie takiego samego fejma , jak my. Tak? Bez sensu! To nie. Niech sobie jeżdżą”. Efekt jest taki, że nikt z Kielc nie jeździ. Natomiast potem okazuje się, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Kieleckie zespoły się niszczą, a z Radomia chlast! Wyszedł. Z Krakowa wyszedł. Biło się Wzgórze „Japaczy” o pierdolniki, a Liroy wyszedł.

Radek: Dlaczego w Kielcach nie może się dobrze dziać? Bo nie? 

Ajsu: Dzieje się. Ostatnio byliśmy z Karazem na dżemowaniu w Starmanie, była tam świetna impreza i ekipa, która zetknęła się z mniejszym, czy większym sukcesem różnych ludzi. I jest OK. 

Karaz: Nawet dołożyli od siebie historie z ich stron, które są identyczne. Są opluwani przez własne miasto. Jeden z nich, gitarzysta bardzo słynnego zespołu, wyprowadził się do Krakowa. Nie chce tu mieszkać. Bo ma dosyć zawistnych wzroków, „podlizywactwa”. Taka Edyta Górniak wzięła i wyjechała z Warszawy, bo miała dosyć.  

Radek: W każdym miejscu tak jest, to nie kwestia miasta. Tak jest wszędzie.  

Karaz: Mała rada dla wszystkich zespołów. Niech każdy robi sobie, co chce i jak chce. Niech ma swój plan na siebie. Natomiast robienie gównoburzy innemu zespołowi tylko dlatego, że komuś się coś udaje, jest totalnie niepotrzebne. 

Rozmawiał Maciej Urban