Rozmowa z menadżerem Woora: – Sami popełniliśmy kilka błędów

Autor: Anna Staniek 22/01/2017 19:14

– Wydaje mi się, że mogliśmy przesadzić z liczbą koncertów, czym być może zmęczyliśmy ludzi i zniechęcić do nas tych, którzy na weekendzie chcieliby po prostu przyjść na piwo. Ale główny błąd, który moim zdaniem popełniliśmy, to remont – mówi Wojciech Fiuk, menadżer klubu Woor.

Nie mogę zacząć inaczej tej rozmowy niż pytaniem: co się stało z Woorem?

Wojciech Fiuk: – Sami zadajemy sobie to pytanie. Pod kątem finansowym nigdy nie było u nas zbyt rewelacyjnie, ale tak źle jak w roku 2016 po prostu nie było. Weekendy, głownie za sprawą koncertów i imprez tematycznych jeszcze się broniły, ale na tygodniu nie było wręcz sensu otwierać. Oczywiście, wakacje nas nie zaskoczyły, "pubowe" życie przeniosło się na rynkowe ogródki, co zostało wkalkulowane. Liczyliśmy, że jesień i zima to będzie nasz okres i że się odbijemy. Niestety, przeliczyliśmy się.

Uważasz, że w Kielcach nie ma miejsca na takie undergroundowe miejsca jak Woor? Że nie mają szans przetrwać?

– Po głowię chodzi mi fragment "Scyzoryka", w którym Wojtas o ludziach w Kielcach nawija między innymi tak: "(...)Reszta bydła, kaleki kochające dyskoteki, jest ich cały rój, kładę na nich ch*j(...)". Myślę, że miesiąc temu, gdy byłem mocno rozżalony i podchodziłem do tematu mega emocjonalnie, to fragment tego numeru, to byłaby moja cała odpowiedź. Teraz gdy już nieco ochłonąłem i oswoiłem się z myślą o zamknięciu, widzę to już nieco inaczej. Myślę, że są w Kielcach ludzie, dla których warto robić koncerty i trzymać knajpę w undergroundowym klimacie. Stąd w naszych głowach kiełkuje pomysł otworzenia się w innym miejscu.

Możesz jakoś rozwinąć tę kwestię?

– Na razie jest za wcześnie by podawać jakieś konkrety. Pomysł jest, chęci są. Ba, nawet lokal upatrzony mamy. Jednak dopóki nie wywiążemy się ze wszystkich zobowiązań związanych ze "starym" Woorem, to o nowym niestety nie ma co mówić.

Jeżeli w przyszłości wznowicie swoje działania, to raczej pod sprawdzoną nazwą „Woor”, czy będziecie próbować stworzyć coś zupełnie nowego?

– Jeśli wrócimy, to na pewno jako "Woor". Przez te 6 lat wyrobiliśmy sobie całkiem niezłą markę u zespołów, które nas odwiedzały. Po ogłoszeniu informacji o naszym zamknięciu rozdzwoniły się telefony z pytaniami co dalej. Kapele życzyły nam dużo dobrego i zapewniły, że jeśli wrócimy do żywych, to one wrócą na naszą scenę. Co jest bardzo miłe i dużo to dla nas znaczy. Z tą "marką" gorzej jest w samych Kielcach. Nie ma się co bronić tylko tym, że kamienica stara i na Rynek dość daleko. Sami popełniliśmy kilka błędów, które mogły do nas zniechęcić kielczan. Mamy nadzieję, że jeśli się "odrodzimy" to te błędy wyeliminujemy i będziemy czymś więcej, niż tylko knajpą koncertową. Jesteśmy jeszcze całkiem młodzi i cały czas się uczymy.

Gdybyś mógł teraz cofnąć czas, żeby zmienić coś w funkcjonowaniu Woora, to co by to było? Chodzi o zmianę, która dałaby szansę na kontynuację Waszej działalności.

– Wydaje mi się, że mogliśmy przesadzić z liczbą koncertów, czym mogliśmy zamęczyć ludzi i zniechęcić do nas tych, którzy na weekendzie chcieliby po prostu przyjść na piwo. Ale główny błąd, który moim zdaniem popełniliśmy, to był remont. Nie zrozum mnie źle, on był totalnie niezbędny. Tylko patrząc z perspektywy czasu, to już wtedy powinniśmy byli się przenosić. Wydaje mi się, że w takim przypadku nie rozmawialibyśmy o zamknięciu Woora, tylko o rozkładzie koncertów na rok 2017.

Wróćmy na chwilę do początków Woora.

– Oj, to był piękny i szalony czas. Myślę, że tą sytuację powinni opisać Hubert i Maciek. Hubert to wszystko wymyślił, wyłożył kasę i przy pomocy doświadczonego w tej branży Maćka rozpoczął. Ja przychodziłem na Plac Wolności 1 po swojej pracy, aby pomóc w remoncie. Jak chłopaki, to przeczytają, to pewnie spadną z krzeseł i ze śmiechem będą się tarzali po podłodze, przypominając sobie jak trzymałem wałek... Eh, już podczas remontu dało się poczuć niesamowity klimat tego miejsca. Ja już wtedy wiedziałem, że będzie to knajpa inna niż wszystkie. Ogólnie na temat samego remontu przed otwarciem i imprez "remontowych", to można by niezłą książkę napisać. Jeden z rozdziałów, mógłby dotyczyć wystroju, za który odpowiadał znany z Ninja Syndrom Karaz. Pamiętam, jak przyszedł do nas nieco spóźniony, a swój "projekt" wyciągnął wymemłany z kieszeni. Coś tam nawijał o efekcie dopplera i obiecywał piękne grafki na ścianach. Jak już sobie poszedł, to dopytywałem Huberta, z której choinki go zerwał. Po tygodniu musiałem to odszczekać, bo okazało się, że Karaz na swojej robocie zna się jako mało kto w tym mieście, a logo to mamy najfajniejsze w całych Kielcach!

Liczyłeś kiedykolwiek ile osób przewinęło się przez Wasze progi w ciągu tych wszystkich lat?

– Cóż, nigdy nie byłem asem, jeśli chodzi o matematykę – stąd może nasze problemy finansowe? (śmiech). Ale tak poważnie mówiąc, to cholernie trudno oszacować. Myślę, że możemy bezpiecznie założyć, że robiliśmy ponad 65 koncertów rocznie, ale z frekwencją bywało tak różnie, że trudno tu mówić o średniej. Bywały koncerty po 300 jak i po 12 osób.

Jest jakiś dzień albo wydarzenie, które szczególnie utkwiło ci w pamięci?

– Chyba nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Tych dni było naprawdę bardzo dużo i obawiam się, że mogę coś pominąć. Bardzo mocno żyłem koncertami i poznawaniem muzyków. Olbrzymią frajdę sprawiało mi gotowanie dla kapel, wspólne piwo, czy coś mocniejszego. Były takie koncerty, przed którymi byłem tak onieśmielony, że wstydziłem się podejść do gwiazd, które przy poznaniu okazywały się bardzo fajnymi i wyluzowanymi ludźmi. Pierwszym takim koncertem, który od razu przychodzi mi do głowy, to występ Lao Che. Pamiętam, że rider który mieliśmy spełnić, nie był jakiś specjalnie wygórowany. Ale do ridera dopisane też było 200 gram czekolady mlecznej. Znaczy się, normalna tabliczka. Do tej pory w uszach dzwoni mi śmiech zespołu, który przyznał, że pierwszy raz im się zdarzyło, żeby klub spełnił wszystkie wymagania, nawet tą nieszczęsną tabliczkę czekolady. Inna sytuacja, to pierwszy koncert Acid Drinnkers. Pewnie naszym gościom ten koncert kojarzy się z tym, że pare razy wywaliło korki, ale ja będę miło wspominał sytuację z przed koncertu, gdy Titus wskoczył za bar i dobre kilkanaście minut robił za barmana, pytając czy klientom "pasuje". Niezapomniany dla mnie będzie też weekend, w którym dzień po dniu mieliśmy koncerty, The Billa, Kalibra 44 i Kabanosa. Czułem się jak na grubym festiwalu, praktycznie nie wychodząc z Woora.

Sama widzisz, jak tak zaczynam wspominać, to trudno przestać – sama bywałaś naszym częstym gościem. Przecież wśród tych wspominek nie może zabraknąć KAT'a, Turbo, Jelonka, Dezertera, Sexbomby, Closterkeller, czy... no za dużo by pisać. Cieszę się, że dane mi było poznać tych wszystkich niesamowitych artystów.

Opinie o Woorze są różne, jednak nigdy nie można było wam odmówić silnej pozycji wśród lokali robiących w Kielcach rockowe koncerty. Kto was teraz może zastąpić? 

– Nie wiem, czy jest takie miejsce. WSPAK robi koncerty rzadko, nie ma tam możliwości napicia się piwa, a o ochronie szkoda gadać. Chyba dlatego z frekwencją jest tam dość średnio. W Grand Music Clubie jeszcze nie byłem, ale koncerty, które zrobili pod koniec 2016 roku budzą szacunek. Bohomass też ma ciekawy rozkład na 2017 rok. Jednak obawiam się o mocniejsze koncerty. Obawiam się, że Kielce znikną z mapy dobrych imprez punkowych i metalowych.

Co z koncertami, które były zaplanowane na 2017 rok? Odbędą się?

– Te styczniowe tak. Punk Rock Circus, czyli The Bill, Sedes, Sexbomba, Prawda (20 stycznia), Sixpounders i Materia (28.01). Tutaj odsyłam na naszego fb. Nie jesteśmy w stanie, żegnać się z każdym osobno. Dlatego chcemy zrobić konkretne, wspólne pożegnanie, na które wszystkich serdecznie zapraszamy!

Wywiad przeprowadzony został 19 stycznia. Rozmawiała Anna Staniek.