
"Popełniliśmy podstawowe błędy, ale wychodzimy na prostą"
W tym roku sandomierska grupa In Silent obchodzi XX-lecie działalności. Co działo się w tym czasie i co muzycy planują na następne lata?
Zapraszamy do przeczytania drugiej części wywiadu z członkami zespołu: Marcinem Skoczylasem, Konradem Ozdobą i Kamilem Piętą.
Nowa płyta ukaże się niebawem. Są już plany na kolejną?
Marcin Skoczylas: Spędziliśmy w tym podziemiu kilkanaście ładnych lat, a pierwsza płyta ukazała się dopiero w 2013 roku. Teraz postaramy się, żeby przynajmniej raz na 4 lata coś się ukazało.
Kamil dołączył do zespołu w 2013 roku. Jak się Wam razem gra?
MS: Przypomnijmy, że Kamil zaczynał z nami grać jak miał jeszcze lat 15. Dopóki nie osiągnął pełnoletności mieliśmy taki challenge, że jeden z nas musiał być cały czas trzeźwy, by być jego opiekunem. Zazwyczaj padało na Bubę.
(śmiech)
MS: Graliśmy koncert w Ostrowcu na Rawszczyźnie. Buba miał lat 13 i generalnie to nie był taki Buba jak teraz, tylko wyglądał jak laska. Miał białe włosy, niektórzy się mylili, ważył chyba 54 kg i wszyscy: "Co to za gnojek?!", a nagle jak zaczął ryczeć to: "Ohoho, szacun, skąd u tego małolata taki voice?" I podobna sytuacja jest z Kamilem. Gdy zaczął z nami jeździć też wszyscy byli w szoku: "Kurwa mać, skąd taki małolat, a już tak zaawansowany technicznie?" Także zatoczyło się koło historii.
Kamil, od ilu lat grasz na perkusji?
Kamil Pięta: Są dwie kwestie: ile lat ma perkusja, a ile gram. Mam ją od mniej więcej pierwszej klasy podstawówki. Wtedy, jak teraz na to patrzę, była wymysłem dziecka. Nie doceniłem jej, po dwóch tygodniach mi się znudziła. Jak zabawka stała sobie w pokoju, ale później jakoś mnie natchnęło i zacząłem słuchać muzyki. Pamiętam, że System Of Down to był szok w moim życiu, wcześniej słuchałem innych rzeczy. Odkąd zacząłem głębiej interesować się muzyką chciałem też ją grać. Poszedłem, zacząłem grać, podjarałem się i nie wychodziłem z sali prób. Potem zacząłem już bardziej technicznie do tego podchodzić i ćwiczyć od fundamentów, a nie tylko napierdzielać, żeby było fajnie. Osiągnąłem pewien poziom i teraz, wiadomo, wolniej to wszystko idzie, ale mimo wszystko do przodu.
MS: Też nie było to na zasadzie, że sam się uczyłeś, tylko duży support miałeś od strony Leszka Dziarka.
KP: Tak, on mnie uczył, miałem jeszcze kilka lekcji u Arkadiusza Rębisza. Całe podstawy to jest Leszek Dziarek i Sandomierska Orkiestra Dęta, bo to się wtedy łączyło.
Jeszcze był Melon.
KP: O tak, Melon też miał duży wpływ na mój rozwój. Pamiętam, jak mieliśmy próby z Machine Gun. Gramy sobie, gramy w garażu muzycznym, gdzie pilnował nas Gutek. Do niego przyszedł kiedyś Melon, my graliśmy, a oni zamknęli się w kanciapie. W końcu Melon wyszedł i powiedział: "Ale Ty musisz mocniej w ten werbel napierdalać, bo nic z tego nie będzie" (śmiech).
MS: Jak ostatnio graliśmy koncert, już po tym, gdy Kamil nagrał bębny, poziom w Lapidarium na werblu na stole był zdjęty całkowicie na dół, a i tak ludzie mówili, że jest za głośno. Także taki to jest progres od tamtego czasu do chwili obecnej.
KP: Wszystko się kręci wokół mocniejszego bicia w werbel. To jest wyznacznik dobrego perkusisty metalowego, tak mi się wydaje.
MS: Szybko i mocno.
A co poza techniką?
KP: Myślę, że wsparcie rodziców też jest znaczące. Gdyby nie to, że miałem fundowane pałki, talerze, to by się nic nie zaczęło. Grałem to, co lubię. Oni niekoniecznie to rozumieli, ale mnie wspierali. Konrad Ozdoba: Starsze pokolenie, czyli ja i kolega, miało trochę inaczej. Instrumenty dostaliśmy, owszem. To były elektryczne gitary firmy Presto. Może rodzice chcieli, żebyśmy inaczej do tego podeszli, coś innego zaczęli grać, może żebyśmy jakieś lekcje u kogoś wzięli, aczkolwiek nie. Uparliśmy się. Dwa uparte osły zaczęły grać swoje, tak jak lubią, no i jakoś to na chwilę obecną wyszło.
MS: Przez to, czego Kamil uniknął, my popełniliśmy masę błędów i to się okazało przy poprzednim studio. Trzeba było na przykład inaczej kostkę trzymać. Po prostu po tylu latach, jak dziecko, trzeba się było od nowa uczyć grania, także tu jest jedna różnica. Kolejna to, że gdy zaczynaliśmy grać, nie wiem czy sobie niektórzy zdają sprawę, nie było takiego wynalazku jak internet. Nie można było popatrzeć jak ewentualnie przyspieszyć swój rozwój jako muzyka i powielało się pewne błędy, nawyki. Co prawda jest to jakiś sposób na kreowanie. Popełniliśmy podstawowe błędy, ale wychodzimy na prostą. Trochę pożyjemy, to może będzie jeszcze lepiej, dzięki lekom.
KO: Dzięki nim może ze dwie płyty zrobimy (śmiech).
MS: Nie zapomnijmy powiedzieć jak wielki wpływ miał nasz pierwszy basista. Uczył nas stroić gitary w sposób, który do tej pory jest dla nas nie do okiełznania. Na jakiejś melodyjce... On już z nami nie gra (śmiech). Zbliżamy się do początków...
MS: Pierwszy skład tworzyłem ja i Buba, to był nasz pierwszy pomysł. Pierwsze próby, koncerty to był 1994 rok. Generalnie datujemy 1996 rok, jako że graliśmy już więcej koncertów, krystalizował się skład, znaleźliśmy perkusistę, wcześniej graliśmy praktycznie we dwóch. Tak naprawdę rok 1995 to był krok do przodu. Zaczęliśmy grać z wyprzedzającym nas, na owe czasy, o mile świetlne bębniarzem Marcinem Bęczkowskim. To dało nam sporo jeżeli chodzi o rytmikę. Po pewnym czasie odszedł, więc byliśmy zmuszeni poszukać kolejnego. Okazał się nim być Wojtek Suchy. Dzięki niemu ze smutnych doom metalowców staliśmy się wściekłymi death metalowcami. Skończyliśmy z klawiszami, wolniejszymi frazami, było tylko napierdalanie.
KO: Skończyliśmy nawet z wokalistką. Klawiszowców mieliśmy w sumie dwóch.
MS: Trzech. Artek, Marcin i był jeszcze Darek, który zginął w wypadku.
KO: I dziewczyna na wokalu, która wspierała mnie. Każdy, kto przychodził do tego bandu coś nowego wnosił i tak się to wszystko zmieniało. Rodzaje muzyki, od doom metalu przechodziliśmy metamorfozy i coraz szybciej, coraz szybciej...
MS: Dalej zostało szybko.
Jak oceniacie kondycję koncertową rejonu świętokrzyskiego?
MS: Generalnie jest lipa. W porównaniu z tym ile osób przychodziło na nasze koncerty w Sandomierzu 10 lat temu, mniej ludzi było na ostatnim Turbo i to jest chyba kwintesencja tego, co się aktualnie dzieje. Popatrz sobie na Kielce. Żeby takie miasto nie potrafiło jednego dobrego klubu z muzyką rockową utrzymać to jest jakieś nieporozumienie. Mówię o Woorze.
Ponoć robili za dużo koncertów.
MS: Kwestia jest tego typu, że być może za często robili te imprezy, a ludzie chcieli po prostu przyjść i napić się piwa. Jednak nie sądzę, żeby problemem było dla kogoś dać 10 zł za bilet i pić w międzyczasie. Być może zmęczyło to metali kieleckich, natomiast jak patrzymy na świętokrzyskie co zostało? Lapidarium, Semafor. Poza tym w naszym województwie nie ma gdzie grać. Tak naprawdę więcej gramy w Krakowie, na Podkarpaciu, w Lublinie, a tutaj jest kicha. Jeżeli sami organizujemy koncerty, w Sandomierzu staramy się grać nie częściej niż raz na dwa lata.
KO: Lapidarium to lokal, w którym nigdy nie mieliśmy żadnych problemów, żeby zagrać.
MS: Sandomierz to takie miejsce, gdzie kapel jest trzydzieści trzy, a muzyków trzech, tylko składy wymieszane (śmiech).
Gdzie Wam się dotychczas najlepiej grało?
KO: Bardzo miło wspominam koncert w Nowym Targu. Górale potrafią się świetnie bawić. Chcieli, żebyśmy zagrali jeszcze i nie dali nam zejść ze sceny. Wtedy ja powiedziałem: "Wy chcecie czegoś od nas, pokażcie nam, co Wy potraficie." No i cała sala zaśpiewała "Góralu, czy Ci nie żal."
MS: Wspominam ten koncert podobnie jak koncerty hardcore'owe gdzieś w Stanach. Zaczynaliśmy grać - wszyscy naparzali, cały klub. Przestawaliśmy grać - przestawali. Gdy zaczynaliśmy grać, znowu był totalny rozpierdziel.
Jak wygląda życie współczesnych twórców undergroundowej muzyki metalowej?
KO: Każdy ma swoje życie, każdy pracuje, co niektórzy się jeszcze uczą... Do tego obowiązki poza pracą, spotykamy się, gramy, normalne życie. Nie jesteśmy nie wiadomo kim. To jest nasze hobby, pokazujemy co robimy i fajnie, że komuś się podoba. My z tego czerpiemy radość, a że ktoś przychodzi i potrafi się bawić przy tej muzyce, to warto ją grać.
MS: Warto jest pokazać ile można kasy w sprzęt władować. Po to, żeby zagrać koncert za 200 zł (śmiech).
KO: Niestety, takie są realia, może kiedyś się zmienią, liczymy na to. Na razie to nie jest muzyka, z której czerpie się jakieś finanse i z czego można żyć. Wyjazdy też łączą się z tym, że często musimy dokładać do nich po to, żeby sobie gdzieś zagrać.
MS: Ale nie zawsze, czasami na chlanie zostaje (śmiech).
KO: To, co zostanie z tego jest na paliwo (śmiech).
KO: Oczywiście żartujemy, ale fakt jest taki, że do wszystkiego trzeba dołożyć. Aha, i nie bierzemy pod uwagę Kamila, on jest w porządku. My go absolutnie do niczego nie wciągamy. My nic nie wciągamy (śmiech). Wciągamy ludzi do dobrej zabawy.
Ale tylko w czasie koncertów.
MS: Miał miejsce taki epizod w klubie w Tarnowie, gdzie nasz były basista wciągnął takiego "kolorowego" pana pod scenę. Gość był w ciężkim szoku i po chwili się stamtąd oddalił. Ale był to pewien folklor, widok jego miny był bezcenny. O tym, co było dalej nie mogę niestety powiedzieć.
KO: Bo było fajnie. Koncert był bardzo fajny, ludzie się fajnie bawili i nie można złego słowa powiedzieć (śmiech). Także zapraszam wszystkich na przyszłe koncerty związane z premierą płyty.
Też będzie ciekawie.
KO: Też.
Jaki macie stosunek do Kościoła?
KO: Denerwuje nas, mało powiedziane, wkurwia dosłownie cała sytuacja związana z Kościołem, bo to, co się teraz słyszy trochę boli i o tym też śpiewamy. Ktoś, kto chodzi w sutannie i to, co ma pod nią schowane, nie będę mu zaglądał, niech uważa na siebie i na to, co robi.
MS: Wara od dzieci. Jak ktoś chce sobie wierzyć, niech wierzy w co chce. Ważne, żeby nie wchodził z buciorami w nasze życie. Nie chcemy, żeby ktoś nam nakazywał, że mamy wierzyć lub nie. Wyprzedziliśmy temat w 1998 roku, gdy powstał "Pedofilu z kleru". Zaśpiewaliśmy sobie taką balladkę, a potem się okazało, że nagle wybuchło to wszystko, co ci dranie przez setki lat robili. Nie boimy się powiedzieć, że nam się to nie podoba i będziemy krzyczeć, dopóki to gówno będzie na świecie. Nie sądzę, żeby to się szybko zmieniło.
Mieszacie się w politykę?
MS: Jeżeli patrzymy na poprzednią płytę, gdzie były numery o tematyce politycznej, np. "Czerwony parszywy chłam", który nawiązywał do Katynia, to w rozumieniu politycznym takie teksty są popełniane. Natomiast jeżeli byśmy chcieli śpiewać stricte o polityce, pewnie zostalibyśmy punkowcami. Tam byśmy wykrzyczeli wszystko.
Jak rozchodziły się Wasze poprzednie płyty?
MS: Dema, które nagrywaliśmy w 90. latach wtedy przeszły bez echa, bo tak naprawdę nagraliśmy je praktycznie dla siebie. Pojawiły się jakieś wzmianki w "Metal Hammer", "Thrash'em All", itd., natomiast brakowało supportu. Większość płyt, które sprzedaliśmy, rozeszła się na koncertach. Fajne jest to, że tam, gdzie gramy jest odzew. Ludzie muzykę znają, na temat płyty z nami rozmawiają, to cieszy. Jest już pewna rozpoznawalność, o którą tak naprawdę nie zabiegamy zbytnio, natomiast jest to fajne.
KP: Z tego rodzi się największa motywacja. Gdy widać, że ludziom się podoba, my chcemy tworzyć.
Co sądzicie o ściąganiu muzyki z sieci?
MS: My jako osoby, które siedzą w głębokim undergroundzie i tak naprawdę nie utrzymujemy się z muzyki w najmniejszym stopniu nie mamy nic przeciwko temu. Im więcej naszej muzyki zostanie ściągniętej i więcej powstanie kopii, tym lepiej dla nas. KP: Kto nie ściągał, niech pierwszy rzuci kamieniem.
MS: Robimy to po to, żeby ta płyta gdzieś istniała w przestrzeni. Im więcej ściągnięć, tym więcej osób nas pozna. Natomiast nie chciałbym, by nasze zdanie było odbierane w zły sposób, bo może godzić w osoby, które rzeczywiście żyją z tego. Tak naprawdę Internet zburzył cały rynek muzyczny. Każdy z nas ściąga, każdy słucha na Youtube. Nie jest to złe w sytuacji, gdy chcesz kupić płytę, ale nie znasz artysty. Kiedyś kupowało się w ciemno, płyta okazywała się kupą i wydało się pieniądze bez sensu. W tym momencie możesz sobie zrobić check na jakimkolwiek streamie. Spoko, podoba się, to kupujesz. Takie podejście moim zdaniem jest ok.
W ciągu dwóch dekad na pewno uzbierało Wam się sporo ciekawych anegdot do opowiedzenia.
MS: Najlepszych akcji nie przystoi sprzedać, bo nie są medialne. KO: Była ciekawa anegdota po występie w Krakowie. Poszliśmy coś zjeść...
MS: Tak go Turek polubił, że od tamtej pory ma zawsze podwójne porcje mięcha (śmiech). Zapoznał się z nim po trzech minutach. My siedzimy, a Turek co trochę mu to mięso donosił.
KP: To był mój pierwszy wyjazd z Wami.
MS: Wyobraź sobie Kamila, który widzi Bubę w takiej sytuacji i Kamila oczy... (śmiech) To jest dopiero gościu medialny, kontrakt nam na pewno z Nuklear Blast załatwi.
Skoro już jesteśmy przy kulinariach... Zjadacie koty?
MS: Koty to my bardzo lubimy, jemy je przed każdym koncertem.
KO: Ja najbardziej lubię te bez sierści.
MS: A ja najbardziej lubię kitę (śmiech).
MS: Generalnie jest problem z kotami. Musimy je łapać przed koncertem, bo potem wszystkie spierdalają.
Co byście radzili początkującym muzykom?
KO: Jeżeli jest możliwość korzystania z pomocy kogoś doświadczonego, trzeba korzystać, żeby nie popełniać błędów takich, jakie my zrobiliśmy. Gdybyśmy poszli taką samą drogą jak Kamil pewnie nasze umiejętności byłyby dużo większe.
Jakie macie plany na przyszłość?
MS: Będziemy żyli na opamiętanie. Żeby tych, co tak na czarno się ubierają, a nie są metalowcami, żeby ich tak wkurzać, aż będą kolejne remaki "Pedofilu z kleru". Nagrywać i jak najwięcej koncertować. Mam nadzieję, że dalej będziemy mieli z tego taki fun.
KP: Fajnie by było mieć przede wszystkim na to czas i możliwości. Ustabilizować sobie życie prywatne, znaleźć jakąś stałą robotę.
MS: I ładować kasę dalej w graty.
Słowem podsumowania. Te dwadzieścia lat...
KO: ... jak z bicza strzelił (śmiech). Kolejne dwadzieścia przed nami, oby w takiej samej kondycji.
MS: Czemu tylko dwadzieścia?
KO: Nie, potem kolejne. Do 80-tki ciągniemy.
MS: I to jest plan na przyszłość.
Rozmawiała Maria Jaskot
Tweet