Ulewa w środku piekła

Autor: Redakcja 18/05/2014 12:40

Ci, którzy pojawili się punkt 19:00 musieli trochę poczekać. Chwilę po tej godzinie rozpoczęła się bowiem dopiero… próba kapel. Jednak w myśl sentencji „Cierpliwość jest cechą ludzi wielkich” (czego jestem żywym przykładem – wystarczy spojrzeć na moje gabaryty) postanowiłam bez marudzenia poczekać aż muzycy zaczną grać.

W końcu moje wyczekiwanie zostało nagrodzone. Zespół Żółć we własnej hardcore'owej osobie pojawił się na woorowej scenie jako pierwszy. Ich występ zaczął się dziwnym akcentem, kiedy to wokalista zszedł z mikrofonem na chwilę ze sceny, z publiczności dało się usłyszeć komentarz: „Graj na scenie!”. „Gramy tam, gdzie chcemy!” odciął się muzyk i na tym dyskusja się skończyła. Trzeba przyznać, że pomysł by jako pierwszy wystąpił kielecki skład był bardzo dobry. Muzycy z Żółci szybko sprawili, że pod barierkami pojawili się szalejący fani. Nazwanie ich tłumem byłoby tutaj wyolbrzymieniem, ale zapałem i energią nadrabiali małą ilością. Ich występ dał okazję i do poszalenia pod sceną i do „darcia japska” razem z zespołem.

Galeria zdjęć z Southern Blast Tour

Kolejną formacją, która zagrała w ten piątkowy wieczór był Hornad. Pomijając oczywisty fakt, że zafundowali wszystkim dużą dawkę porządnego death metalowego grania, to rzuciło mi się w oczy coś jeszcze, a mianowicie dwie odrębne postawy muzyków. Michał Myszkowski oraz basista Piotrek Magdziak grali w totalnym skupieniu, absolutnie wyłączeni z tego co działo się dookoła. Z kolei Piotr Dobrowolski był ich totalnym przeciwieństwem, widać że to sceniczne zwierzę. Diaboliczne grymasy twarzy, wystawianie języka, duża energia na scenie – to wszystko plus wokal Michała Skolimowskiego sprawiało, że miało się przyjemność nie tylko w słuchaniu kapeli, ale i oglądaniu jej na scenie. W Woorze można było usłyszeć m.in. Miliony, Obłęd, Dziecko, Wojna.


A propos efektów wizualnych. Patrząc na kolejny zespół, czyli Sun No More (nota bene nazwa kapeli wpasowała się jak ulał w piątkową aurę) pomyślałam, że gdyby zorganizowano plebiscyt na najbardziej rzucający się w oczy strój piątkowego wieczoru, to bezapelacyjnie pierwsze miejsce zająłby Lech Kowal. Black metalowcy z Warszawy nie dali odetchnąć publiczności. Pomimo, że był to trzeci zespół występujący w Woorze pod sceną nadal panowało szaleństwo.

Na koniec wieczoru wystąpił sandomierski In Silent. Muzycy zaprezentowali utwory ze swojego debiutanckiego krążka „Potępienie”. Oprócz tytułowego kawałka można było usłyszeć: Tydzień patriotów, Necro fucker, Morbid, Czerwony parszywy chłam, Amputacja, czy Pedofiuzzkleru.

Jedyne co rzucało mi cień na ten jakże przyjemny wieczór to akustyka pomieszczenia. Przy „lżejszych” gatunkach muzycznych ten problem nie rzuca się w oczy, właściwie w uszy. Jednak w momencie, gdy organizowany jest gig, na który przyjeżdżają cztery kapele grające death metal czy hardcore to wtedy już nie jest tak przyjemnie dla ucha.

Podsumowując „Southern Blast Tour” na pewno zebrał fanów naprawdę ciężkiej muzyki. Zarówno z muzyków, jak i z fanów pod sceną lał się pot, a to dobrze. Świadczy to bowiem o tym, że obydwie strony dały z siebie wszystko. Pomimo, że przybytek przy Placu Wolności tym razem nie pękał w szwach, a większość tych, którzy zdecydowali się przyjść do klubu zajęła miejsce przy barze, to Woor z czystym sumieniem może dodać ten wieczór to długiej już listy udanych imprez.