
Genialny występ Monkey Funks! Podsumowujemy koncert w Boho
Początek imprezy przewidziany był na godzinę 21.00, niestety tylko w teorii. Występ zaczął się bowiem dopiero parę minut po 22. Mieliśmy do czynienia z dość sporym opóźnieniem. Jednak trzeba wziąć pod uwagę to, że zespół przyjechał do nas z Trójmiasta.
Jeśli chodzi o widownię, to nie było źle. Mogło być co prawda trochę lepiej, ale nie bądźmy drobiazgowi.
Dało się zauważyć, że od samego początku covery w wykonaniu Monkey Funks przyciągały uwagę słuchaczy. Zauważyłam, że na występ przybyła duża rzesza fanów amerykańskiego oryginału w przeróżnym wieku. Ludzie śpiewali przeboje wraz z zespołem, a także wykrzykiwali tytuły piosenek. Nie zabrakło największych hitów Red Hotów. Panowie z Trójmiasta zaprezentowali m.in. Give it away, Can’t stop czy Dani California. Jak przystało na nazwę formacji, muzycy wykonali także utwór Funky Monks. Wokalista grupy, Glennskii Meyer bardzo żywiołowo wykonywał każdy utwór. Wchodził w interakcje z fanami, zapraszał ich do mikrofonu i śpiewał razem z nimi. Wyglądało to świetnie.
Fotorelacja z koncertu: autor – Dariusz Skrzyniarz
Mimo to, całą moją uwagę skradł gitarzysta, Michał Saidowski, odpowiedzialny także za chórki. Ten facet był niesamowity! Swoim zachowaniem i mimiką twarzy w specyficzny sposób przyciągał wzrok. Widziałam, że całkowicie czuł muzykę. Mało tego! Muzyk czuł każdą nutę! Jego wykonanie Californication rozwaliło mnie! Było znakomite.
Cała grupa zresztą trzymała wysoki muzyczny poziom. Grali na luzie, bez żadnego spięcia, ale cały czas precyzyjnie.
Monkey Funks zafundował zgromadzonym moc świetnej zabawy. Z minuty na minutę goście coraz energiczniej się bawili. Sama nie mogłam powstrzymać się od skakania.
Jednym z nielicznych minusów całej imprezy była przerwa, którą w trakcie występu zrobili sobie muzycy. Była ona zdecydowanie za długa. Jednak miała swój cel: widownia nabrała jeszcze większej dynamiczności. Nie wiem czy to zasługa muzyki, czy alkoholu, ale była moc! Czuć było prawdziwy „papryczkowy” klimat. Nie zabrakło także pozdrowień dla rozpalonych dziewczyn, które pod sceną szalały w najlepsze.
Reasumując: impreza była jak najbardziej udana. Nie spodziewałam się, że utwory Red Hot Chili Peppers w wykonaniu polskiego coverbandu tak mi się spodobają. Jestem pełna podziwu dla kapeli. Nie widziałam nigdy na żywo oryginału, ale wersja „made in Poland” usatysfakcjonowała mnie w zupełności.
Pomimo, że nigdy wcześniej nie słyszałam o tym zespole, to od soboty jestem ich fanką. Mam ogromną nadzieję, że Monkey Funks rozwinie swoje muzyczne skrzydła, a województwo świętokrzyskie sympatyczni panowie odwiedzą jeszcze nie raz.
Fot. Dariusz Skrzyniarz
Tweet