Enej chciało, Coma niekoniecznie
Odważne stwierdzenie. Szczególnie dla mnie – długoletniego fana formacji z Łodzi. Ta w mojej ocenie nie ruszyła w posadach Amfiteatru Kadzielnia. Enej zwyczajnie chciał to zrobić i jak widać było po zgromadzonej publiczności, cel został zrealizowany.
Przede wszystkim za sprawą ruchliwości grupy, jaka czasami przypominała zamieszanie na łódce gościa karmiącego popularnego „Forfitera”. Wizualna część widowiska była zaplanowana jak w scenariuszu, ale zarazem spontaniczna (trudna kompilacja). Bo kto widział, że frontman (w tym wypadku Piotr „Lolek” Sołoducha) stoi w miejscu poddając się kunsztowi gry na akordeonie, kiedy instrumenty dęty szaleją przed widownią i mobilizują ją do całkowitego wariactwa?
Podobnie jak Mirosław „Mynio” Ortyński. Ten facet przełamuje wszelkie drętwe stereotypy dotyczące basistów. Kolejny świr, który przy okazji dobrze śpiewa. Dla odmiany Jacek „Jaca” Grygorowicz z gitarą elektryczną u boku, wcale nie przemęczał się bieganiem po Kadzielni – zupełne odejście od wizerunku kreowanego choćby przez Slasha (z zachowaniem proporcji oczywiście!).
Saksofon, puzon i trąbka z basem na czele biegają po scenie, kiedy prawdziwe gwiazdy, czyli wokal/akordeonista z gitarzystą balansują tę niesamowitą charyzmatyczność bezruchem. W ten sposób nie odwracają uwagi od trąbek i innych wynalazków, które w tym przypadku wychodzą na front grupy. Gwarantuję, że tuż po koncercie, zakładka Enej na Wikipedia.org odnotowała z Kielc rekordową ilość odwiedzin. Zaznaczając, że większość z czytelników chciała dowiedzieć się, kim do cholery są ci trzej goście… I co to w ogóle jest „instrument dęty”.
Nie tylko scenicznością ten zespół stoi. Cała ich setlista to co prawda kompilacja mało wysublimowanych kawałków, ale jednak każdy z nich jest skoczny, dynamiczny i melodyjny. Czego więcej chcieć? Lili, Skrzydlate ręce, Tak smakuje życie, Radio hello – piątkowego wieczoru te numery (zrealizowane w bardzo przyjaznych tonacjach) nie miały żadnej litości dla kieleckich gardeł. Ogromny plus także dla gry świateł – świetna realizacja! Nie mam nic do zarzucenia także w kwestii dźwięku, jaki można było usłyszeć (przynajmniej w centralnej części amfiteatru).
Należy się także łyżka dziegciu tej beczce miodu z etykietą Enej. Brakowało mi lepszej komunikacji między ekipą, a publicznością. Rzucenie kilku haseł, krótka pogaduszka, słowa na temat zajebistych Kielc, zaśpiewanie przez widownię kilku słów A capella – to jednak trochę za mało. Gdzie wykrzyczane całe zwrotki, nakręcanie sztandarowych kawałków do czasowych granic możliwości przy pomocy tysięcy strun głosowych? Improwizacje? Rozszerzenie solówek gitarowych?
Grupa pop-rock to jednak nie rock.
Enej w piątek i tak dopisał! Wszedł na scenę, uszczęśliwił miasto w Świętokrzyskiem, po czym zapewne udał się na kolejne Juwenalia. Coma następnego dnia z pewnością nie porwała widzów aż tak mocno, jak Polsko-Ukraińska formacja. Łodzianie, mimo całej swojej zajebistości, zostali odarci z szat przez komerchę, która wytarła nimi podłogę Amfiteatru Kadzielnia.
Dlaczego? Miejscami można było odnieść wrażenie, że grupa, której przewodzi Piotr Rogucki, większość numerów zagrała na "pół gwizdka". Wiele zarzutów można mieć takie pod adresem formy (ta zdecydowanie przerosła treść). Za dużo sztuki, za mało zwyczajnej gry, jaka miała wciągnąć i tak niepełną Kadzielnię w muzyczny szał. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że podczas sobotniego koncertu Coma NIE zagrała co najmniej połowy swoich najlepszych utworów. Promocja nowego krążka promocją, ale czy koniecznie trzeba zaniedbywać starych fanów? Po godzinie 22 poczułem się głodny… Spragniony Ostrości, Popołudnia, Leszka, Archipelagów, Pasażera, Woli istnienia, Sierpnia, Listopada… itd. itd. itd.
Może jestem w błędzie. Polecam relację z występu Comy, jaką znajdziecie na RoCKonline.pl.
Tweet