
Miażdżący rytuał
– Przegapiłeś Besides – usłyszałem na starcie od Wojtka, menadżera pubu położonego przy Placu Wolności. No pięknie… Tym razem zaczęli bez obsuwy. Na szczęście czujki RoCKonline.pl nie śpią: – Długie spokojne kompozycje świetnie współgrały z zachodzącym za oknami Woora słońcem – cholernie romantyczne spostrzeżenie Maćka Wadowskiego. Ekscytująca podróż instrumentalna pominięta, ale utrzymałem się w przeświadczeniu, że jeszcze wiele przede mną.
Jak się okazało, wpadłem w ostatniej chwili. Cisza wypełniająca kielecki klub zwiastowała post-metalową burzę egzystencjonalną, jaką kilka minut po moim przybyciu rozpętało Obscure Sphinx. Nawałnicę rozpoczęło Velorio wraz z Waiting for the Bodies Down the River Floating – łamiący szczęki utwór z najnowszego krążka „Void Mother”. Cios w pysk na dobry początek zaserwowany przez czterech gości i charyzmatyczną wokalistkę.
Obscure Sphinx kupuje słuchacza nie tylko dźwiękami, ale również odsłoną wizualną. Oni nie muszą drzeć na scenie Pisma Świętego, łazić z pochodniami, walić fajerwerkami, zakładać ćwieki i malować się na misia pandę.
Instrumentaliści na czarno, wokalistka w pozornie niewinnej bieli – takie proste. Do tego szaleńczy taniec Zofii „Wielebnej” Fraś połączony z amokiem pozostałych ludzi Obscure Sphinx. Ta kobieta swoim wgniatającym spojrzeniem potrafiła obdarować niemalże każdego osobnika stojącego naprzeciwko sceny. Publika nawiązała z nimi niezwykłą więź, a wszystko dawało piorunujące wrażenie.
Słuchałem, oglądałem i niedowierzałem. Śmiałem się z zachwytu. „Banan” z twarzy nie schodził nawet na chwilę. Szczególnie, kiedy rozbrzmiało epickie Bleed in me (pt II) z albumu „Anaesthetic Inhalation Ritual”. Nie znałem wcześniej tego numeru, ale niedzielnego wieczoru zrobił na mnie ogromne wrażenie. Kiedy na chwilę gaśnie ciężki riff, by za chwilę odrodzić się ze zdwojoną siłą. Moc!
Ale również Decimation, Feverish, Lunar Caustic… Metafizyczna miazga.
Ogromny w tym udział „Wielebnej”, która ma cudowne warunki. Zofia w ułamku sekundy wprawia swoje struny głosowe z rozdzierający ryk, by za chwilę zeskoczyć do przesiąkniętych mrokiem łagodnych rejestrów, jakie znamy dzięki choćby Anneke van Giersbergen.
Ciężar brzmień Obscure Sphinx przycisnął do parkietu bardzo mocno. Ale na krótko. Ich występ trwał nieco mniej niż godzinę. Z całą sympatią, jaką kilka miesięcy temu obdarowałem Tides From Nebula – około godziny 21 headliner był dla mnie tylko dopełnieniem. Bądź, co bądź – solidnym.
– Dobry wieczór Kielce. To nasz pierwszy raz tutaj. Mamy nadzieję, że wspólnie spędzimy miły wieczór – powiedział podczas imprezy Adam Waleszyński, gitarzysta grupy. Warszawska formacja bez wyśpiewanego słowa potrafiła w perfekcyjny sposób poprzez muzykę przemycić do naszych poezję. „TFN” zaprezentowało słuchaczom prawdziwą epopeję muzyczną podpartą takimi numerami jak Siberia, The Fall of Leviathan, czy Caravans. Bodajże czternaście utworów przesiąkniętych liryką. Wszystko w otoczce bardzo fajnych efektów świetlnych. – Wszystko nam się psuje, basista rozpieprza odsłuchy – zaznaczył humorystycznie Waleszyński, po czym dodał: – Dzięki wam to nie nasz ostatni raz w tym miejscu.
Trzymamy za słowo.
Tym razem progi Woora opuściłem z ogromnym niedosytem. Nie ukrywam, że przyszedłem specjalnie dla Obscure Sphinx i żałuję, że grali tak krótko. Mam nadzieję, że następnym razem będę miał przyjemność słuchać ich znacznie dłużej. Pomyśleć, że w stolicy rośnie nam taka perełka. I to za sprawą kieleckiego basisty – Michała „Bladego” Rejmana.
Tweet