
Ściana śmierci, latający stanik, kupa włosów i pyszna pigwówka
Wszystko rozpoczęło się z niedużym opóźnieniem po godzinie 19.00. Ludzi ciągle przybywało, a sala studenckiego klubu Wspak wypełniała się po brzegi. Zacznijmy więc od początku.
Rodzimą grupę Miryam mieliśmy okazję zobaczyć na scenie jako pierwszą. Dla mnie ich występ to debiut, nigdy wcześniej nie widziałam ich na żywo. No cóż, tak już bywa. Jak to mówią: cudze chwalicie, swego nie znacie. W tym przypadku sprawdziło się to w 100 procentach. Po pierwszym kawałku zachwyciłam się nimi. Wokalistka swoim głosem położyła mnie na łopatki. Dziewczyna śpiewa pięknie, melodyjnie. Chciało się ich słuchać. Szkoda tylko, że zagrali kilka utworów. Czułam straszny niedosyt. Zauważyłam również, że widownia powoli się rozkręcała. Miryam przykuwa uwagę, swoją muzyką dociera do odbiorcy. Na ich następny koncert koniecznie muszę się wybrać.
Kolejnym suportem był zespół Nutshell. Kapela całkowicie nieznana dla mnie, nigdy wcześniej o nich nie słyszałam. Po wygooglowaniu dowiedziałam się, że pochodzą z Ozimka. No cóż, nawet nie wiem, gdzie to jest. Zresztą co tam, przejdźmy do koncertu. Muszę przyznać, że czterech grających panów z fajnie śpiewającą wokalistką, zrobili na mnie wrażenie. Dzięki nim miałam okazję posłuchać miłego i przyjemnego rocka z kobiecym pazurem w głosie. Oczywiście zgrzeszyłabym, gdybym pominęła fakt, iż kielecka publiczność przy dźwiękach Nutshell pokazała co potrafi, rozkręcając całkiem niezłe pogo. Były mocne brawa, okrzyki. Grupa grała dobre 40 minut. Jedynym mankamentem już na samym początku okazała się akustyka. Coś tam nie szło. Po kilku wykonach sytuacja się ustabilizowała.
Co tu dużo pisać, Hunter miał dwa niezłe supporty z płcią piękną na czele. Uważam, że damski pierwiastek był ogromnie potrzebny przed tak dużą dawką testosteronu. Także przejdźmy do gwiazdy wieczoru. Formacji Hunter, którą wszyscy znamy i kochamy. Panowie przybywając do Kielc już od kilku lat regularnie odwiedzają studencki klub Wspak. Nie mogło być inaczej w trzydzieste urodziny zespołu.
Hunter pojawił się na scenie chwilę przed 21. Od razu na sali rozległ się aplauz. Widownia po prostu nie mogła się doczekać. Z chwilą wybrzmienia pierwszych dźwięków rozegrało się szaleństwo. Jak przystało na jubileusz, Hunter wykonywał utwory ze wszystkich swoich dotychczasowych krążków. Rzecz jasna zgromadzeni goście znali każdą nutkę, każdy tekst, nieustannie śpiewali wraz z zespołem. Nie zabrakło takich klasyków jak: Mirror Of War, Dura Lex Sed Lex, Żniwiarze Umysłów, czy Wyznawcy. Było i tradycyjne „umieranie”. Cała sala chóralnie wraz z drużyną Draka z serca odśpiewała Kiedy Umieram. Moje ciało przeszyły ciary. Oczywiście to tylko mała cząstka tego co usłyszałam. Dla mnie ten koncert był niesamowity, latające staniki, ściana śmierci w klubowej sali, którą przepełniało uwielbienie w stosunku do zespołu. Element najbardziej przykuwający moja uwagę to fakt, iż Hunter na scenie nie tylko wyśpiewuje i odgrywa swoje utwory. Panowie ze Szczytna razem z kieleckim procentem w składzie robią w moim mniemaniu coś w rodzaju muzycznego spektaklu. Można w tym miejscu podkreślić postawę Letkiego, który szczególnie się wyróżnia. Jednak również reszta formacji dodaje swój artystyczny pierwiastek. Słyszałam, że wielu osobom ten zabieg się nie podoba, ja osobiście nie mam nic przeciwko. Następnie przyszedł czas na covery. Wspomniany już wyżej Letki świetnie wykonał Rammsteinowskie Amerika.
Nie obyło się także, bez bisów dla Huntera. Nie czekaliśmy długo aby publiczność głośno wołała: 100 lat, 100 lat, niech... Wracając na scenę, Drak uśmiechnął się mówiąc: no nie musicie nam wymawiać wieku. Na koniec imprezy wraz z muzykami, któraś z dziewczyn miała zaśpiewać piosenkę. Wołali Kaśkę i Kaśka przybyła. Na scenę wkroczyła wokalistką Nutshell Katarzyna Konopka i dość żywiołowo zaprezentowała Highway to Hell z repertuaru AC/DC. Swoją drogą, nieźle wypadła.
W pięknym stylu 30-lecie Huntera dobiegło końca. Nie obyło się bez zdjęć z fanami, rozdawania autografów. Jedna z wielbicielek zażyczyła sobie podpis na głowie. Każdy przecież ma jakieś fetysze... Gdy tłum się porozchodził, na podłodze Wspaka można było zauważyć kupę włosów. Nie wiem, chyba ktoś z wrażenia ołysiał. Aż zespół był w szoku, w pewnym momencie zaczęli się zastanawić, czy nie przeszczepić ich Pitowi.
Kielce kochają Huntera i ich mocne metalowe brzmienie. Na koncertach dajemy z siebie wszystko, ale tym razem przeszliśmy samych siebie. Panowie też się u nas dobrze czują. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Ciągle w głowie przewijam taśmę, na której zarejestrowałam ten wspaniały piątek 20 marca. Czekam na kolejny tak udany wieczór, oczywiście przy dźwiękach Huntera... A i na pyszną pigwówkę.
Tweet