
Unikalność muzyczna w województwie (prawie) nie istnieje
U nas tego brakuje. Świętokrzyskie w tym względzie jest ziemia jałową. Przeważająca część zespołów trzyma się utartych schematów i robi wszystko, żeby daj Boże brzmiało to jak trzeba. Tutaj walniemy „bidonem”, bo tak się teraz gra, a w tym kawałku musimy pojechać wzorem: zwrotka, refren, zwrotka, refren, refren.
„Szufladki” nam ciążą, bo nie potrafimy się z nich wyłamać. Jeżeli jednak próbujemy to zrobić, stworzona muzyka jest nie do przełknięcia. Płytę najlepiej połamać, spłukać w kiblu i zapomnieć. Owszem, znajdą się i tacy, którzy uznają taką wesołą inwencję za talent nieodkryty, a jej twórcy pójdą śladem Vincenta van Gogha – zyskają sławę dopiero po śmierci.
Jeżeli czujemy taki klimat, gardzimy komercją, a głęboki jak Rów Mariański underground nam odpowiada, OK. Partie gitarowe postawmy na dysonansach, jakim towarzyszyć będzie wiecznie nieparzysty rytm. Za 100 lat ktoś to odkopie i okrzyknie nowym gatunkiem muzycznym.
W Świętokrzyskiem jest trochę kapel, które jednak wolałyby na tym zarobić, dookoła siebie mieć armię groupies, robić muzykę dla milionów i kiedyś wystąpić na Rock in Rio. No i właśnie tutaj pojawia się pytanie o unikalność muzyczną. O element identyfikujący nas z odbiorcą. Zespoły często chcą grać w klimacie a’la Metallica, Iron Maiden itd. Zero kombinatorstwa. Niestety, nie tędy droga.
Gdzieś ktoś mądry powiedział, że od Jimiego Hendrixa nikt nie wymyślił niczego nowego. Oczywiście nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Dlatego niecierpliwie czekam na coś unikalnego.
Sądzę, że na dobrej drodze ku temu są chłopaki odpowiedzialni za Paul Litick, a teraz – Ninja Syndrom. Muzyka „PL” to świeżynka nawet w skali ogólnokrajowej. Ale to nie wszystko. Goście zadbali o stroje, teasery, klipy, czy wydawnictwa. O ile przy „Paulach” czegoś brakowało, tak Ninja Syndrom może okazać się strzałem w dziesiątkę.
Niczego nie jestem w stanie zarzucić także grupie Evangelist. No może poza tym, że nigdzie ich nie widać. Wydali wspaniałą płytę i cisza. Ten projekt na kilometr pachniał świeżością, dokładnością i finezją. Słucham i nie mogę uwierzyć, że w dużej mierze ekipa wywodzi się z województwa świętokrzyskiego.
Pomijając wspomniane zespoły, czy mamy coś jeszcze? Owszem, znajdzie się kilka fajnych kapel, jednak żadna z nich nie zaoferowała mi wyjątkowości, punktu zaczepienia. Elementu, jaki uczyni ten sok wart wyciśnięcia do ostatniej kropli.
Kiedyś potrafiło to zrobić Ankh. Potem Happysad. Teraz do tego miana pretenduje kilka solidnych marek, jednak każdej z nich jeszcze daleko.
Jaka jest recepta na sukces? Gdybym to wiedział, zapewne teraz opalałbym się na Malediwach i popijał „modżajto”. Muzyka nie musi być trudna w odbiorze, czy przepełniona szesnastkami, drabinkami, przy niewiarygodnym tempie.
Musi mieć to COŚ.
Tweet