
Pod sam sufit
Dlatego też piątkowa impreza była dla mnie niejako testem dojrzałości Ninja Syndrom. To wiąże się trochę z moim małym zboczeniem zawodowym. Jeżeli słyszę dobry numer w wersji studyjnej, koniecznie chcę sprawdzić, jak to się ma w rzeczywistości. Czy kapele na koncertach dają radę, wokal ogarnia sprawy, nie fałszuje itd.
Możesz być A7X i robić na żywiole genialną robotę, albo Mandaryną. Jak na to nie patrzeć, wersja studyjna Here I Go Again prażyła pół Polski. Teraz nikt nie pamięta protoplastów tego kawałka, tylko byłą żonę Michała Wiśniewskiego.
Live is life, na na na na na…
Zakrzywmy trochę rzeczywistość, wyobraźmy sobie że Mandaryna próbuje zadziwić ludzi nie świetną produkcją, a własnymi możliwościami wokalnymi. W takim przypadku wciąż pamiętalibyśmy, że autorami tego kawałka jest David Coverdale i spółka, a z Mandaryny co najwyżej byłoby trochę beki na YouTube.
Jesteś tak dobry, jak twój ostatni koncert. Szczególnie w dobie internetu, kiedy płyty z półek sklepowych nie schodzą tak intensywnie, jak kiedyś. Chyba żaden zespół nie jest w stanie przeżyć jedynie ze sprzedaży swoich albumów. Trzeba grać sztuki. Kapeli grającej „live” nie zassiesz sobie z neta (chociaż są i tacy, co wolą gigi tam oglądać).
Bardzo mnie nurtowało, czy zachwalani „Syndromi” będą tak dobrzy na deskach koncertowych, co na płycie. Przed chwilą mianowałem ich naczelnym towarem eksportowym świętokrzyskiego, zatem głupio byłoby się z tego wycofywać, bo chłopaki nie potrafią sprzedać swojego towaru między ludźmi.
Lodówka z browarami
Wszystko się dobrze zapowiadało długo przed godziną „0”, kiedy ta impreza dojrzewała w internecie. Zaangażowanie, pomysł na promocję wydarzenia, mobilizacja – zajebista frekwencja wisiała w powietrzu. Czapki z głów dla każdego mało znanego, kto zawoła 10 złotych za bilet i zbierze na swój koncert w Kielcach 200 osób. Ninja Syndrom tej sztuki dokonało. Chapeau bas.
Ten gig zbudowały detale i pakiet atrakcji. Inaczej patrzysz na zakup lodówki, jeżeli sprzedawca proponuje, że za free wypełni ją browarami. Piątkowy koncert w Woorze to lodówka z piwem. Za 10 złotych dostajesz trzy kapele, zajebiste oświetlenie, projektor, specjalny wystrój, bilet z kodem do bonusowych materiałów, premierę teledysku z cyckami, czy wreszcie wódę gratis. Organizatorzy wiedzą, jak się sprzedać. To rzadki przypadek na naszym świętokrzyskim ryneczku.
Ot, cała tajemnica udanego rozpierdolu zapisana na naszych zdjęciach. Więcej znajdziecie tutaj:...
Posted by Rockonline.pl on 26 września 2015
Ninja swego losu katem
Czas weryfikacji Ninja Syndrom (i nie tylko) przypadł na lekko deszczową piątkową noc. Zanim przed woorową publiką pojawili się panowie o nieco orientalnej nazwie, posłuchaliśmy Monochrome, a także Authority. Pierwsi z tej listy zrobili na mnie bardzo dobre wrażenie, a przy numerze I Know What You Want kupili mnie totalnie. Świetną robotę robi tam Radek, który drze się również w Ninja Syndrom. Fajnie, że pojawiła się w regionie ekipa czerpiąca garściami z Korna, czy Limp Bizkit. Miło się tego słuchało. Z kolei przy Authority można się trochę pobujać, ale nie otrzymałem niczego wyjątkowego.
Ale co zrobiło z publiką Ninja Syndrom, można określić tylko jednym słowem – ROZPIERDOL. Dawno w Kielcach nie grała tak dobra grupa. Z podobnie opadniętą szczęką wychodziłem z Woora przy okazji koncertu Obscure Sphinx, który miał miejsce w pierwszym kwartale 2014 roku.
Rozbijmy ten gig na kilka czynników. Najpierw Karaz – ten gość powinien pracować w konferansjerce. Świetnie prowadził całą imprezę, bujał publiką i czuł się na scenie jak ryba w wodzie, a podczas swojego występu rapsował aż miło. Z kolei Radka (drugi wokal „NS”) podziwiam za muzyczną elastyczność. Robi ze swoim wokalem, co chce.
Chłopaki odwalili na scenie kawał solidnej roboty. Imponowało dubstepowe intro, wrażenie zrobił bis. Pomiędzy dość długi set, który momentalnie urywał ludziom cycki. W sumie oraz Zapadam się to prawdziwy majstersztyk. Cieszę się, że bardzo ładnie wybrzmiały także syntezatory – detal, ale robiący klimat.
Cholernie podobała mi się także przeróbka Monkey Business Ends z repertuaru Paul Litick. Zrobienie polskich zwrotek i angielskich refrenów to strzał w dychę. Tak samo jak zagranie na podobnej zasadzie Take a look around.
Czego zabrakło…
Jak dla mnie panowie mogli zagrać jeszcze Ten świat jest nasz. Kawałek numer jeden z extended play powinien się na koncertowej liście znaleźć.
„Nagłośnienie jest chujowe” – usłyszałem od znajomych. Oceniali, że nie idzie zrozumieć, o czym śpiewają wokaliści. Dla mnie wszystko było OK. Ten element daję pod debatę :)
***
Sprawdziło się. Wyszło że Ninja Syndrom miażdży jądra nie tylko w studiu, ale również na koncertach. Widziałem nagrania z ich koncertu w Gin-Ger i kiepsko to brzmiało. Na pewno ze względu na kiepską jakość nagrania. Ale takie materiały dają pole do spekulacji. Ziarno było zasiane. Pytanie, czy coś z tego wykiełkuje przy okazji wrześniowego gigu. Na szczęście nie.
Oby koncerty w całej Polszy wychodziły im równie dobrze. Jeżeli będzie tak, że poziom rozpierdolu sięgnie sufitu wszędzie, gdzie się tylko pojawią, będziemy mieć z nich wiele radości.
Ocena: 9/10
Tweet