Kolędowanie z Jelonkiem

Autor: Redakcja 29/11/2015 17:35

Ten szalony wieczór (bo inaczej go nazwać nie sposób, ale nie uprzedzajmy faktów) rozpoczął się od występu kieleckiej grupy Miryam. Sympatyczni panowie pod przywództwem jeszcze sympatyczniejszej pani zaserwowali publice niezwykle solidny występ. Wszystko to, z czego znamy i lubimy muzyków zespołu (czyli bardzo dobrą współpracę sekcji rytmicznej, świetne gitary, nadające całości charakterystycznego, niepokojącego klimatu klawisze oraz niesamowity wokal Małgorzaty Staszewskiej) tego wieczoru otrzymaliśmy.

Na specjalne wyróżnienie zasługuje nowy pałker formacji, Artur Kasprzycki, który zdopingowany został do zagrania „wkupnego” solo na perkusji i co najważniejsze wywiązał się z tego zadania znakomicie.

jelon20152

Po niespełna godzinnym występie kielczan przyszedł czas na bohatera wieczoru. Najpierw na „wspakowej” scenie pojawił się basista formacji, który zainaugurował koncert zapalając lampki na dwóch jelonkach ustawionych po bokach estrady na głośnikach (zadaniem tych sztucznych bestii było strzelanie laserami z oczu, wyrzucanie w powietrze konfetti, a na wielki finał zostały efektownie wysadzone w powietrze jedynie promieniowanie blaskiem lampek), a po chwili dołączyła do niego również reszta wesołej ekipy na czele z jedynym i niepowtarzalnym, pisanym z wielkiej litery Jelonkiem.

Już po paru pierwszych numerach Michał nie krył swojej radości z powrotu do rodzinnego miasta (Kielce! Jak tu pięknie!). W ten sobotni wieczór nasz scyzoryk w ogóle przechodził samego siebie. Nie dość, że biegał, tańczył, skakał i grał na skrzypcach strugając miny niczym kot Sylwester, który pożarł właśnie Tweety’ego lub Kojot, który dopadł w końcu Strusia Pędziwiatra to jeszcze dzielił się z publicznością andrutami, wróżył z pogo, śpiewał metalowe wersje kolęd (Oj maluśki, maluśki w wersji death metalowej z blastami? Żaden problem!) w tym czarną jak grudniowa noc, szwedzko – norweską Mana Mana, a na koniec przebrany w strój św. mikołaja rozdał niegrzecznej Oli i jeszcze bardziej niegrzecznemu Belzebubowi vel Abandonowi (imion nie zliczysz!) prezenty (kto by nie chciał dostać prezentu od Jelonka? Nawet, jeśli był to jedynie krojony makaron i barszcz czerwony instant).

Zobacz galerię z koncertu - autor: Martyna Iwan

Nie można również pominąć pozostałych członków rogatej grupy. Wspomniany już przeze mnie wcześniej basista Mariusz „Maniek” Andraszek, zajęty był nie tylko wydobywaniem niskich dźwięków ze swojego instrumentu, ale również udzielał się wokalnie, utrzymywał stały kontakt z publicznością oraz zajmował się robieniem dowcipów („Ja nie podrzucę na werbel znalezionego buta?! Potrzymaj mi bas!”). Jak już przy perkusji jesteśmy to brawa należą się także pałkerowi Pawłowi „Chojo” Chojnackiemu, który wsławił się grą na stojąco oraz wyciśnięciem siódmych potów ze swojego zestawu.

Duże wrażenie zrobił też na mnie gitarzysta Gary Holt Leszek „Jebik” Kowalik, który nie tylko wyglądem, ale i umiejętnościami przypominał jednego z najsłynniejszych thrash metalowych wymiataczy w historii.

Last but not least (jak to pięknie mawiają Anglicy oraz amerykanie) był udział klawiszowca Krzysztofa „Krzysia” Osiaka. Choć „kibord” to nie jest do końca wdzięczny instrument to Krzysiu nie dał się zdominować pozostałym muzykom. Robił dużo pozytywnego zamieszania, a jeden z kawałków zagrał w popularnym „słoniu”, czyli masce przeciwgazowej MUA / SzM41M.

Podsumowując, w ten sobotni wieczór wszyscy spisali się na medal. Publiczność, która potrafiła i chciała się bawić (metalowego wężyka zapamiętam na długo), organizator, który zadbał o wzorową oprawę koncertu (dawno nie widziałem ochroniarzy, którzy naprawdę pomagali i rozsyłali więcej uśmiechów niż groźnych min), no i Jelonek, który po raz kolejny udowodnił, że jest Artystą przez wielkie A. W końcu tylko najlepsi potrafią sprawić, że publiczność po koncercie wychodzi uśmiechnięta i szczęśliwsza niż w momencie wejścia na teren imprezy.

jelon20151