
Zapraszamy na trawę!
Na pewno fakt, iż impreza podzielona była na aż trzy sceny. Każdy, kto choć raz był Kotłowni na pewno zastanawiał się, w jaki sposób znajdzie się tam miejsce na tyle osobnych przestrzeni dla artystów i publiczności. Organizatorzy poradzili sobie z tym problemem z zadziwiającą łatwością i prostotą. Po prostu znaleźli jak najbardziej odległe od siebie miejsca na terenie należącym do klubu i zmontowali tam własnoręcznie scenę, gdzie zespoły mogły zagrać.
Całe wydarzenie zaczęło się od tego, że jeden z organizatorów, Włodzimierz „Kinior” Kiniorski entuzjastycznym okrzykiem: „Zapraszam wszystkich na trawę!” zebrał uczestników imprezy na dziedzińcu i wygłosił dość chaotyczną przemowę. Wynikało z niej jednoznacznie: od tej pory wszystkich przybyłych gości obowiązuje zasada: „Róbta, co chceta”. Każdy mógł wybrać według własnego widzimisię jakich artsytów chce posłuchać. A było w czym wybierać.
Pierwsza scena znajdowało się tuż obok wejścia do Kotłowni. Kawałek betonu, dużo sprzętu, kabli, kilka manekinów i lamp – w efekcie mamy bardzo oryginalne otoczenie. Śmiem wątpić, że kiedykolwiek jakaś Metallica, czy inny Slipknot miał okazję grać w choćby podobnej scenerii.
Tutaj prym wiodły przede wszystkim silne, kobiece wokale. Pojawił się na niej m.in. zespół Koloroffon. Pomimo, że warunki do grania mieli bojowe, dali naprawdę przyzwoity występ. Klimat podchodzący pod Alphaville, czy Roxy Music, przeplatany delikatnym operowym wokalem Katarzyny Czyżowskiej, do tego jej teatralne gesty i miny dały szalenie ciekawy efekt.
Potem przyszła kolei na Lily of the Valley i klimat zmienił się diametralnie. Charyzmą wokalistki można by obdzielić połowę artystów kieleckich. Za każdym razem Emmanuella „Arachna” na scenie roztacza niesamowitą energię kobiety-wampa. Trudno powiedzieć, czy to za sprawą jej wyglądu, tekstów, czy gotycko-rockowej muzyki połączonej z elektro brzmieniem. Pewnie wszystkiego. Do tego dodać całkowite skupienie pozostałych muzyków, ich niemalże „wyłączenie” i wychodzi nam widowisko o tyle niepokojące, co intrygujące i wspaniałe.
Pora na akt drugi tej sztuki, czyli scenę umiejscowioną w samej Kotłowni. Tam jako pierwsi pojawili się goście z samych Starachowic, czyli Simple Wine. Za sprawą takich utworów jak m.in. Jaskółeczka klub wypełniła przyjemna aura dobrej muzyki zagranej w profesjonalny sposób.
Następnie przyszedł czas na rytmy zgoła inne, czyli hip-hopowe. Na tym polu zaprezentował się Mariusz Bijak, występujący jako Art Mobis. Nie jestem specjalistką od kawałków hip-hopowych, ale nie trzeba być ekspertem by zauważyć, że jego występ był bardzo autentyczny i pełen emocji.
Kolejny zespół wzbudził duże zainteresowanie słuchaczy, a był to B’Boom. Chociaż trudno ukryć, że muzycy energią na scenie dorównują tej na stypie... Ale akurat oni nie muszą być zwierzętami estradowymi. Grają coraz lepiej, ich psychodeliczno-rockowe utwory, np. Człowiek bez powiek, czy 216 są na coraz lepszym poziomie i mam tylko nadzieję, że konsekwentnie będą doskonalić swój warsztat muzyczny. Strach pomyśleć jak będą grać za kilka lat, skoro w tak młodym wieku idzie im to naprawdę przyzwoicie. Dodatkowo Karol Zembek zapowiedział, że niebawem zmianie ulegnie nazwa formacji. Pozostaje nam poczekać, na to jak wyglądać będą dalsze losy czwórki muzyków.
W tej samej grupie wiekowej jest kapela, która pojawiła się na trzeciej scenie, czyli Sound Rush. Pomimo, że przyszło im grać na kilku dywanach rozłożonych na trawie, a za oświetlenie służyło im głównie kilka lampionów, to jednak dziewczyny oraz Wojtek zagrali bardzo przyjemny koncert. Ich taneczne numery rozruszały publiczność. Duża dawka energii od Moniki, uśmiechy na twarzach Ali i Wioli, enigmatyczna Ada za klawiszami oraz świetna robota Wojtka za perkusją. Dzięki temu wszystkiemu dało się zauważyć, że kapela poczyniła duże postępy zarówno w graniu, jak i zachowaniu na scenie.
Po krótkiej przerwie na trzeciej scenie pojawili się Wolni Ludzie. Ich występ uświetnił Włodziemierz „Kinior” Kiniorski, który zagrał na saksofonie.
Niestety, mój aparat na tak dużą ilość atrakcji nie był przygotowany, więc koło północy padł. W ten sposób moja przygoda z Kotłownią dobiegła końca.
Czas podsumować to całe zamieszanie, które 27 czerwca popełnili artyści w klubie przy Bazie Zbożowej. Wieczór obfitował w naprawdę wiele świetnych muzycznych doznać, i to różnorodnych. Mam nadzieję, że w przyszłości Kotłownia postara się o jeszcze więcej tak barwnych artystów.
I nawet mogę przeboleć bieganie z jednej sceny do kolejnej. Niewielkie poświęcenie za miły wieczór z takimi osobowościami scenicznymi.
Tweet